Tuesday 30 November 2010

Zdrowy lunch? Prosze bardzo.

Spadl snieg - niby nic dziwnego, w koncu jutro zaczyna sie grudzien, ale Londyn jeszcze nie zdazyl sie do tego przyzwyczaic. Wiec, naturalnie, transportowy paraliz, opoznione pociagi, zaskoczenie na twarzach przechodniow, telefony do pracy, ze ten nie dojedzie, a tamten sie spozni. Ba, gdzieniegdzie nawet wysiadl prad. My tez przec chwile bylismy unplugged, choc nie wiem, czy to z winy pogody, czy tez zwyklego zwarcia. W prasie i telewizji ostrzezenia przed ekstremalna pogoda.
Ekstremalna? Racza zartowac chyba. Zwyczajna zima, nawet nieszczegolnie ostra.
No coz, Wyspiarze widocznie nigdy nie mieli stycznosci z prawdziwa zima.
Spadl snieg, zrobilo sie chlodno, a co za tym idzie, zaczal sie sezon na przeziebienia. A nie ma lepszego sposobu na odpedzenie chorobska, niz witaminy. O, chocby w postaci takiej salatki. Brokuly dostarcza witaminy C, rzodkiewka - wapnia i fosforu, a zielony groszek - witaminy A. Sos sojowy i olej sezamowy nadaja specyficznego, nieco azjatyckiego smaku.

Zielona salatka w azjatyckim stylu
Skladniki:
(na 1 osobe)
- garsc brokulow, podzielonych na rozyczki
- 2 lyzki rozmrozonego zielonego groszku
- 2 lyzki rozmrozonych nasion soi
- 6 czeresniowych pomidorkow, pokrojonych na polowki
- 3 rzodkiewki, pokrojone w plasterki
- 2 galezie szczypiorku, pokrojone w plasterki
- 1 lyzka sosu sojowego
- 1/2 lyzki oleju sezamowego
- 1 lyzeczka octu balsamicznego

Brokuly blanszowac przez 2 minuty, oplukac zimna woda i odcedzic. Wymieszac z groszkiem, soja, pomidorami, rzodkiewka i szczypiorkiem. Sos sojowy, olej sezamowy i ocet balsamiczny zmieszac, zalac warzywa, wymieszac. I tyle.

Sunday 28 November 2010

Troche wiosny na talerzu

Za oknem przenikliwie zimno, choc snieg jeszcze sie nie pokazal. Lzejsze kurtki odchodza w zapomnienie, do lask wracaja grube plaszcze. Bojler wybudzil sie z letniego uspienia i ciezko pracuje po kilka godzin dziennie. Kiedy wychodze z domu, z ust unosza sie obloczki pary. Rekawiczki, czapki i szaliki zostaly wygrzebane z dna szafy. Goraca herbata towarzyszy mi coraz czesciej.
A na talerzu - wiosennie. Zielono i wesolo. Kurczak w parmezanowej skorupce, wedlug tego przepisu, ma wiosne w nazwie i faktycznie sie z nia kojarzy. Jeszcze bardziej zas kojarza sie ziemniaczki z zielonym groszkiem i liscmi szpinaku. Do tego biale wino - i wiecej nie trzeba.

Wiosenny kurczak z parmezanem
Skladniki:
(na 4 osoby, ja robilam z polowy porcji)
- 4 filety z piersi kurczaka
- 1 bialko jajka
- 5 lyzek drobno startego parmezanu
- 400 g mlodych ziemniakow (uzylam nie calkiem mlodych i tez podolaly zadaniu)
- 140 g mrozonego zielonego groszku
- spora garsc lisci szpinaku
- 1 lyzka bialego octu winnego
- 2 lyzki oliwy z oliwek

Nastawic piekarnik na opcje grillowania w sredniej temperaturze (moj piekarnik ma podzialke od 1 do 5, wiec ustawilam na 3). Bialko rozbeltac w misce, starty parmezan wysypac na talerz. Piersi kurczaka obtoczyc najpierw w bialku, a potem w parmezanie i grillowac przez 10-12 minut, przewracajac raz w polowie grillowania. Parmezan powinien przyrumienic sie i utworzyc delikatna skorupke. Ziemniaki ugotowac w osolonej wodzie, na 3 minuty przed koncem gotowania dodac groszek. Odcedzic i wymieszac ze szpinakiem, octem i oliwa, doprawic do smaku.


Przepis dolaczam do kurczakowej akcji.

Saturday 27 November 2010

Klasyka gatunku

Sa takie polaczenia, ktore nigdy sie nie znudza. Sliwka i cynamon. Karmel i sol. Pomidor i bazylia. Toffi i banan.
Klasyczne banoffee to deser z bananow, smietany i toffi, ktorego baza jest najczesciej kruche ciasto. Niektorzy urozmaicaja je kawowa albo czekoladowa nuta. Cieszy sie nieslabnaca popularnoscia i trudno jest znalezc mieszkanca Wysp Brytyjskich, ktory nie probowalby tego przysmaku choc raz.
Dzisiaj banoffee w troche innej wersji. Tortowej, tak konkretniej. Moja szanowna siostrzenica konczy jutro 2 lata, postanowilam wiec upiec jej cos slodkiego. Przepis wygrzebalam na niezawodnej stronie BBC Good Food. Jest efektowny, a przy tym niezmiernie prosty. Biszkopt wychodzi sprezysty i dosc zbity, ale wilgotny dzieki bananom. Krem to czysta poezja: slodki, ale nie przeslodzony, bardzo smietanowy i bez zadnych sztucznych ulepszaczy.Tort spotkal sie z aprobata jubilatki, ktora z uporem godnym lepszej sprawy wpychala male paluszki w smietanowa mase. Jej mama, a moja siostra, rowniez byla zachwycona. Stwierdzila nawet, ze watpi, by choc kawalek ciasta mial szanse przetrwac do jutrzejszej imprezy.
Milo jest uslyszec cos takiego.

Tort banoffee
Skladniki:
(na mniej wiecej 10 porcji)
Biszkopt:
- 200 g miekkiego masla
- 200 g drobnego cukru
- 4 rozbeltane jajka
- 200 g maki self-raising (albo zwyklej + pol lyzeczki sody + pol lyzeczki proszku do pieczenia)
- 1 lyzeczka proszku do pieczenia
- 2 lyzki mleka
- 1 lyzeczka ekstraktu z wanilii
- 2 dojrzale, rozgniecione banany
Krem:
- 285 ml gestej smietany
- 4 lyzki sosu toffi (ja sie troche rozpedzilam i dalam nieco wiecej)
- 1 pokrojony w plastry banan

Rozgrzac piekarnik do 190 stopni (170 z termoobiegiem), wysmarowac maslem i wylozyc papierem dwie okragle blachy o srednicy 20 cm (albo jedna, wyzsza, ale o tej samej srednicy - w tym wypadku bedzie trzeba przeciac ostudzony biszkopt na dwie czesci przed smarowaniem). Wszystkie skladniki na ciasto zmiksowac w misce, podzielic mase na dwie czesci i wylozyc do form, a pote piec przez okolo 20 minut, az ciasto stanie sie zlociste i sprezyste. Ostudzic na kratce. Smietane ubic, az stanie sie sztywna i dodac sos toffi, wymieszac. Jeden biszkopt przesmarowac polowa masy, ulozyc na niej pokrojonego banana i przykryc druga czescia ciasta, po czym posmarowac ja pozostala masa. Ja dekoracje sobie odpuscilam, bo tort musial przezyc dluga podroz pociagiem w puszce, ale mozna ozdobic ciasto esami-floresami z sosu toffi i kawalkami banana.

Slow kilka o poczuciu spelnienia

Odkad w moim domu pojawila sie maszyna do chleba, nie kupuje pieczywa w sklepach. Ci, ktorzy probowali angielskiego pieczywa, z pewnoscia zgodza sie ze mna, ze jest w wiekszosci niejadalne, a to, ktore do jedzenia sie nadaje, jest z kolei koszmarnie drogie. Tak wiec doszlam do wniosku, ze domowy wypiek chleba jest najlepszym rozwiazaniem.
Maszyna sie sprawdza, ale... No wlasnie: zachcialo mi sie czegos innego. A konkretniej - chleba na zakwasie.
Z zakwasem mialam wczesniej kilka nieudanych doswiadczen: a to przestawal pracowac po paru dniach, a to niby wygladal odpowiednio, ale chleb na nim nie chcial wyrastac. Za trzecim podejsciem, dzieki madrym radom paru kulinarnych bloggerow, udalo mi sie wreszcie wyhodowac porzadny zakwas zytni. Kiedy wczoraj, po (bardzo poznym) powrocie do domu, zobaczylam, jak pieknie fermentuje, pomyslalam: teraz jest idealny moment na wykorzystanie go.
No i zrobilam zaczyn, a rano upieklam chleb pszenno-zytni na zakwasie. Przepis na niego mozna znalezc w internecie w wielu roznych wersjach, ja skorzystalam z tej.
Powiem jedno: czuje sie spelniona. Nie moge przestac sie usmiechac. Chleb wyrosl piekny, skorka jest rumiana, zapach niebianski i zupelnie inny niz zapach pieczywa na drozdzach. Jak smakuje, nie wiem jeszcze, bo probuje sie powstrzymac od krojenia go, gdy jest jeszcze cieply. To podobno moze mu zaszkodzic.
Tak wiec czekam, az ostygnie. I to chyba najtrudniejsza rzecz.

Chleb pszenno-zytni na zakwasie
Skladniki:
(na 2 bochenki albo jeden bardzo duzy)
Zaczyn:
- 20 g aktywnego zakwasu zytniego
- 200 g maki pszennej (ja uzylam chlebowej)
- 100 g maki zytniej
- 1 szklanka wody
Ciasto chlebowe:
- 800 g maki pszennej
- 500 g maki zytniej
- 2 lyzki soli
- 2 lyzki oliwy z oliwek
- letnia woda (tyle, ile trzeba, by ciasto mialo odpowiednia konsystencje)

Skladniki na zaczyn wymieszac w misce, przykryc folia spozywcza i zostawic w temperaturze pokojowej na noc. Rano dodac do zaczynu reszte skladnikow, by powstalo zwarte i miekkie ciasto. Ja wyrabialam metoda Bertineta, o ktorej czytalam u Tatter - nie jest to tak skomplikowane, jak sie wydaje. Tak przygotowane ciasto wlozyc do miski, przykryc sciereczka i odstawic w cieple miejsce do wyrosniecia. W ciagu 2 godzin powinno podwoic swoja objetosc. Po uplywie tego czasu znow zagniesc i odstawic (moje stalo pol godziny i pieknie wyroslo), w koncu przelozyc do przygotowanej blachy (albo blach; mozna tez piec w koszyku lub na kamieniu) i znow odstawic w cieple miejsce do wyrosniecia. Kiedy ciasto jest gotowe, rozgrzac piekarnik do 250 stopni, spryskac woda i dopiero wtedy wstawic blache do srodka. Po uplywie minuty znow spryskac piekarnik i chleb, a po 15 minutach zmniejszyc temperature do 200 stopni i piec przez okolo 30-35 minut. Chleb powinien byc rumiany z wierzchu i wydawac gluchy odglos, gdy puka sie w niego od spodu. Studzic na kratce (i nie dobierac sie do niego za szybko ;))

Wednesday 24 November 2010

O sliwkach, ciescie i naglej potrzebie

Sa takie dni, kiedy czlowiek kreci sie po domu, nie wiedzac, co ze soba zrobic. Zaglada w katy, przysiada, znow wstaje, nie moze znalezc sobie miejsca, nie potrafi sie skupic. Litery w ksiazce nie chca sie ukladac w sensowna calosc, w Internecie nagle nie ma nic interesujacego, telewizja nudzi, meczy i drazni. Gdzies tam, pod skora, czai sie nagla potrzeba zrobienia czegos.
W moim wypadku to znak, ze pora upiec ciasto.
Wiem, ze sezon na sliwki skonczyl sie juz wlasciwie i ze te, ktore teraz znajduje na sklepowych polkach, nie sa juz tak dobre. Ale i tak nie moge sie im oprzec. Bo sliwki sa dobre na wszystko. Mozna usmazyc cudownie kwaskowe powidla. Mozna wykorzystac je do przyrzadzenia pysznego crumble, idealnego na chlodne zimowe wieczory. Mozna zrobic ciasto.
O, takie, na przyklad.

Ciasto ze sliwkami z glazura
Skladniki:
- 200 g miekkiego masla
- 8 czerwonych albo fioletowych sliwek
- 140 g drobno mielonego, zlocistego cukru + 1 lyzka ekstra
- 3 delikatnie rozbeltane jajka
- starta skorka z 1 duzej cytryny
175 g maki self-raising (albo zwyklej + 1/4 lyzeczki proszku do pieczenia)
- 6 lyzek mleka
- 85 g migdalow bez skorki*
- 6 czubatych lyzek dzemu z czerwonej porzeczki**
- 2 lyzki likieru z porzeczek albo porto**

*pominelam, bo chcialam poczestowac ludzi w pracy, a szef jest uczulony na orzechy
**zastapilam morelowa glazura do wypiekow z dodatkiem 1 lyzki powidel sliwkowych - sprawdzila sie znakomicie

Nagrzac piekarnik do 180 stopni (160 z termoobiegiem), przygtowac forme: natluscic, wylozyc spod papierem, papier tez posmarowac tluszczem. Maslo z cukrem ubic na gladka mase, dodac jajka i skorke z cytryny. Dodac make i mleko, miksowac na malych obrotach. Dorzucic migdaly pokrojone na spore kawalki, wymieszac i wylozyc ciasto do formy. Na ciescie ukladac pokrojone w plastry sliwki, posypac dodatkowa lyzka cukru i piec przez ok. 55 minut. Odstawic na jakies 15 minut, by przestyglo w formie, potem studzic na kratce. Dzem i porto zmieszac w malym garnku z 2 lyzkami wody i gotowac, az zredukuja sie do konsystencji gestego syropu. Grubo posmarowac nim ciasto i odstawic, by zgestnial. Najlepiej smakuje do 2 dni po upieczeniu.
Ciekawa jestem, czy u kogos przetrwaloby tak dlugo.

Tuesday 23 November 2010

Omlet z pazurem

Chodzil za mna juz od ladnych paru dni. Dlugo zastanawialam sie, z czym go przyrzadzic. Losos i kwasna smietana? Szpinak, a moze grzyby? Szynka i ser?
Padlo na cos ostrzejszego. A konkretniej - na chorizo i czerwona papryczke chilli, zlagodzona nieco bialym, miekkim kozim serem. Przegladalam przepisy na omlety na stronie BBC Good Food i natknelam sie na ten. Spodobal mi sie bardzo.
Jak sie okazalo, calkiem slusznie. Bo byl, krotko mowiac, pyszny. Zderzenie lagodnego z pikantnym, miekkiego z chrupiacym. Gotowy w kilka minut. Spalaszowany rownie szybko.

Omlet z kozim serem i chorizo
Skladniki 
(na 1 porcje)
- 2 jajka
- garsc posiekanego szczypiorku
- 1 lyzeczka oleju slonecznikowego
- 6 plastrow chorizo
- 1 drobno posiekana papryczka chilli albo troche suszonych platkow chilli (jesli ktos nie lubi ostrych smakow, radze pominac)
- troche pokruszonego, bialego koziego sera

Jajka rozbeltac w misce, dodac wiekszosc szczypiorku, doprawic do smaku. Olej podgrzac na patelni, podsmazyc na nim chorizo i chilli przez okolo 3 minuty. Przelozyc do miski i wymieszac z serem. Patelnie ponownie postawic na ogniu, wlac na nia jajka i smazyc przez 1 minute albo do momentu, kiedy zetna sie tak jak lubisz. Ser, chorizo i chilli polozyc na jednej polowie omletu, przykryc druga i zostawic na gazie przez kolejne 30 sekund, az ser zacznie sie topic. Przelozyc na talerz i zajadac ze smakiem.

Monday 22 November 2010

Awaryjna salatka

Kiedys uwielbialam wyprawy na zakupy. Potrafilam spedzac dlugie godziny miedzy sklepowymi polkami, ogladajac, wachajac, wazac, porownujac i wybierajac. Potem zmienilam prace, przestalam miewac wolne dni w srodku tygodnia, a to, co do niedawna bylo przyjemnoscia - kupowanie jedzenia - stalo sie udreka. Sklepy, zwlaszcza te wieksze, zmieniaja sie w weekendy w pieklo na ziemi. Halas, tlum, bezstresowo wychowywane dzieciaki placzace sie pod nogami, dlugasne kolejki do kas... Slowem: zadna przyjemnosc. Wieczory wcale nie sa duzo lepsze.
Zmienilam wiec taktyke i teraz wiekszosc moich zakupow robie przez internet. Jakos tak sie zlozylo, ze zawsze zamawiam dostawe na wtorek.
To oznacza tylko jedno: w poniedzialkowe wieczory moja lodowka swieci pustkami. Jedyne, czego mam w niej pod dostatkiem, to swiatlo. A jesc trzeba.
I dlatego dzisiaj awaryjna salatka na jutrzejszy lunch. Z tego, co udalo mi sie znalezc. Nie jest moze szczegolnie urozmaicona i bogata, ale daje rade. Moze to ten sos czosnkowy, ktory skleja wszystko do kupy i dodaje pazura?

Salatka z kuskusem, krewetkami i pomidorami w oleju
Skladniki (na oko):
- kuskus
- krewetki (ja uzylam mrozonych, krolewskich)
- kilka pomidorow w oleju (czyli sundried albo sunblush tomatoes)
- sol, pieprz
- lyzka albo dwie jogurtu naturalnego
- 1 zabek czosnku

Kuskus wsypac do miski, zalac wrzaca woda tak, by go calkowicie zakryla, przykryc i odstawic, by specznial. Krewetki podsmazyc na patelni na odrobinie oleju, pomidory pokroic na niewielkie kawalki i dodac do kaszy, kiedy bedzie gotowa. Jogurt wymieszac z przecisnietym przez praske czosnkiem, doprawic pieprzem i, jesli ktos ma ochote, sola. Polac sosem salatke, wymieszac porzadnie i odstawic na 15-20 minut, by aromat czosnku porzadnie sie przegryzl.


A oto, co zastalam dzis rano w salonie. Moje dwa siersciuchy przestaly juz ukrywac, ze bardzo sie lubia. Przyjazn, jak widac na zalaczonym obrazku, to dzielenie z kims ulubionego miejsca do spania.


Sunday 21 November 2010

Raz po francusku i pierwszy prezent


Gotowanie dla jednej osoby nie jest latwe. No bo przyznajcie szczerze: ile razy trafiliscie w sieci na przepis, ktory byl opatrzony napisem "Serves 1"?
Ale to, ze jestem chwilowo slomiana wdowa, nie oznacza przeciez, ze musze zadowalac sie fasolka w sosie na tostach albo, co gorsza, gotowcem do podgrzania w mikrofalowce.Z Mezczyzna przy boku czy bez niego, jesc trzeba. A skoro trzeba, to najlepiej zjesc cos dobrego.
I dlatego dzisiaj tarta. Prosta, szybka, z gotowego ciasta francuskiego. Wiem, wiem, domowe smakuje lepiej, ale czasem nie ma kiedy go przygotowac, wiec uciekam sie do takich sztuczek. Uzywam przy tym najlepszego z mozliwych, maslanego ciasta, ktore smakuje prawie tak dobrze, jak to przygotowane wlasnorecznie. Do tego pomidor, szynka, bialy kozi ser, odrobina cebulki. Wiecej nie trzeba.
Przepis? Jaki przepis?

Tarta z pomidorem i kozim serem
Skladniki: 
(na 1 osobe)
- kawalek ciasta francuskiego (proporcjonalny do tego, jak bardzo jestes glodna/y )
- dojrzaly pomidor
- cebula
- plaster szynki
- troche bialego koziego sera
- jajko

Ciasto rozwalkowac cienko, zrobic naklucia widelcem okolo 1 cm od brzegu. Na ciescie ulozyc szynke, pokrojona w piorka cebule, pokruszony kozi ser i plastry pomidora. Brzegi posmarowac rozbeltanym jajkiem. Mozna doprawic pieprzem i ziolami. Zapiekac w piekarniku rozgrzanym do 180 stopni przez okolo 10 minut, az ciasto stanie sie zlociste.


A ze danie z lekka francuskie, dodaje do akcji.

Powoli zabieram sie tez za prezenty swiateczne. W koncu czasu coraz mniej, a weekendy coraz bardziej zajete, wiec to, co moge zrobic z wyprzedzeniem, robie, bo potem nie bedzie kiedy. U Atiny znalazlam przepis na czekoladowy likier, postanowilam wiec wyprobowac go. I powiem jedno: strzal w dziesiatke! Moglabym jednym tchem wymienic co najmniej piec osob, ktore za taki prezent dalyby sie pokroic. Ba, sama bym sie dala, bo straszliwy ze mnie czekoladoholik. Oj, bede musiala bardzo sie pilnowac, zeby nie wychleptac wszystkiego. W koncu cos musi zostac do podarowania, prawda?

Likier czekoladowy
Skladniki:
- 1 puszka nieslodzonego mleka skondensowanego
- 3 lyzki kakao
- 1,5 szklanki cukru
- 2 cukry wanilinowe (czyli jakies 16 g)
- 1 szklanka wodki
- 2 kieliszki spirytusu*

*z braku spirytusu dalam tylko 250 ml wodki, ale nic to, nie chodzi przeciez o moc procentowa, tylko o smak, prawda?

Wszystkie skladniki poza alkoholem dokladnie wymieszac i gotowac na malym ogniu przez okolo 10 minut. Zdjac z gazu, dolac alkohol, dokladnie wymieszac i przelac do karafki albo butelki. Likier nie musi dlugo stac - jest gotowy do spozycia od razu po wystygnieciu.



Likier, choc nie tyle jadalny, co pijalny, dodaje do podarkowej akcji.

Saturday 20 November 2010

Niezapomniane.

Kruche, delikatne, rozplywaja sie w ustach. Usiane kawalkami orzechow i czekolady. Bardzo slodkie - jedno wystarczy, by zaspokoic chetke na slodycze.
Takie wlasnie sa ciasteczka, na ktore przepis znalazlam na mojej ulubionej stronie. Jakie jeszcze? Wyjatkowo proste. Nie wymagaja dogladania. Wystarczy wlozyc do rozgrzanego piekarnika, a potem... wylaczyc go. I zapomniec o nich na pare godzin albo na cala noc.

Zapomniane ciasteczka
Skladniki:
- 2 duze bialka
- 120 g drobnego cukru (dalam 100 g - z doswiadczenia wiem, ze ilosc cukru w angielskich przepisach jest czesto zbyt duza - i dobrze zrobilam)
- 120 g posiekanych pekanow albo orzechow wloskich (u mnie ten drugi wariant)
- 150 g posiekanej ciemnej czekolady dobrej jakosci (minimum 70% kakao)
- 1 lyzeczka ekstraktu z wanilii

Rozgrzac piekarnik do 180 stopni (160 z termoobiegiem). Bialka ubic ze szczypta soli na sztywna piane. Stopniowo dodawac cukier i ubijac na gladka bezowa mase. Dodac orzechy, czekolade i ekstrakt z wanilii, wymieszac delikatnie. Na wylozona papierem blache nakladac lyzeczka do herbaty male, kopiaste placki. Wstawic do dobrze rozgrzanego piekarnika, wylaczyc go i zostawic na minimum 3 godziny. Takie ciastka mozna przechowywac do 4 dni w szczelnie zamknietym pojemniku.
Inna sprawa, ze moga tak dlugo nie przetrwac...





Przepis, naturalnie, dodaje do ciasteczkowej akcji.

Friday 19 November 2010

Ciasteczka na samotnosc

Z mezczyznami tak juz jest, ze mocni sa jedynie w gebie. O, moj, na ten przyklad: w ubieglym roku, po powrocie z USA, gdzie mieszka jego Mama, zarzekal sie, ze w przyszlym roku nigdzie nie pojedzie i juz. I co? Ano, siedzi w tej chwili na pokladzie samolotu i w najlepsze przekracza sobie te duza kaluze, ktora nazywaja Atlantykiem.
Ale nie gniewam sie na niego. Bo ja nie mam w zwyczaju sie gniewac. Moglabym, oczywiscie, snuc sie z kata w kat i plakac nad swoim marnym losem, uzalac sie nad tymczasowa samotnoscia i zlorzeczyc niebiosom. Ale - po co?
Lepiej upiec ciasteczka.
Ba, dwa rozne rodzaje ciasteczek.
Pierwsze, marcepanowe, znalazlam u Arabeski. Tak sie jakos zlozylo, ze mialam wtedy w domu duzo marcepanu i szukalam sposobu, by go wykorzystac. Nie wyprobowalam go wtedy, a mase marcepanowa zuzylam do tarty z gruszkami. Ale co sie odwlecze...
Ciasteczka wyszly piekne, zlociste, pachnace. Ich aromat nadal jeszcze wisi w powietrzu. Zamknelam je w puszce, na potem, zeby nie kusily. Co z oczu, to z serca, jak mawiaja madrzy ludzie.




Ciasteczka marcepanowe
Skladniki:
- 125 g masla o temperaturze pokojowej
- 75 g cukru
- 100 g masy marcepanowej
- 3 krople olejku migdalowego
- 1 jajko + 2 zoltka
- 200 g maki

Maslo z marcepanem i cukrem utrzec na gladka mase. Dodawac partiami zmieszane ze soba zoltka, jajko i olejek migdalowy, a potem make. Wszystko dokladnie wymieszac. Mase przelozyc do rekawa cukierniczego albo dekoratora z koncowka w ksztalcie gwiazdki i wyciskac ciasteczka na wylozona papierem blache. Odstawic do zastygniecia na okolo godzine, a potem piec w temperaturze 190 stopni przez ok. 15 minut na zlocisty kolor.



Ciasteczka dolaczam do akcji.
A drugi rodzaj, o ktorym wspomnialam? Coz, z marcepanowych slicznosci zostaly mi dwa bialka - to mala podpowiedz. Na razie jednak musza pozostac zapomniane... Az do jutra.

Thursday 18 November 2010

Lekki, pyszny, cytrynowy.

Mam slabosc do sernikow. I to kazdego rodzaju. Te na bazie twarogu, te z mascarpone i smietana, te z serkiem homogenizowanym i te z kremowa Philadelpha tez. Na tradycyjnym spodzie, na pokruszonych ciasteczkach, bez spodu. Z owocami, czekolada, galaretka, bakaliami. No, uwielbiam i juz.
Dorotus slusznie zauwazyla, ze sernik to nie ciasto, wiec nie trzeba obawiac sie zakalca. Tym, ktorzy chca wiedziec, jak sztuke robienia sernikow doprowadzic do perfekcji, polecam jej fantastyczny poradnik.
A tymczasem zapraszam na lekki, intensywnie cytrynowy sernik na ciasteczkowym spodzie. Smakuje wybornie, a jest przy tym - jak na sernik - dosc lekki. Taka mala, niewinna przyjemnosc. Przepis znaleziony tutaj zmodyfikowalam nieznacznie, zmniejszajac ilosc cukru. Zwiekszylam za to wage skladnikow na spod, bo moja blacha jest nieco wieksza niz ta z przepisu. Uzylam tez zelatyny w proszku, bo taka akurat mialam pod reka.

Cytrynowy sernik
Skladniki:
- 80 g ciasteczek digestive
- 50 g rozpuszczonego masla 
- 200 g kremowego serka (Philadelphia albo cos podobnego do niej sprawdzi sie idealnie)
- 500 g twarozku typu quark
- 200 g cukru pudru (ja dalam 150 g i uwazam, ze wiecej nie trzeba)
- sok z 3 cytryn i skorka z 2
- 4 listki zelatyny (albo ok. 3 lyzeczki, jesli uzywacie sproszkowanej)

Ciasteczka pokruszyc (najlepiej wkladajac je do woreczka i rozgniatajac je walkiem do ciasta - w ten sposob unikniemy balaganu w kuchni) i wsypac do garnka z roztopionym maslem. Powstala mase rozlozyc rownomiernie na dnie formy. Wstawic do lodowki, zeby zastygla Twarozek i kremowy serek ubic mikserem z cukrem, dodac skorke z cytryn. Zelatyne rozpuscic w wodzie, a potem polaczyc z sokiem z cytryn w garnku na malym ogniu. Wlac do masy serkowej, wymieszac. Mase wylozyc na przygotowany wczesniej spod, a potem wstawic do lodowki.

Wednesday 17 November 2010

Zielono mi. I bialo. I troche zolto tez.

Mam szczescie: w budynku, w ktorym pracuje, jest kuchnia, a w niej mikrofalowka. A jesli tak sie zlozy i zapomne zabrac ze soba lunchu, w poblizu znajde kilkanascie opcji jedzeniowych, zaczynajac od sieciowych barow kanapkowych, a konczac na uroczych malych restauracyjkach.
Moj Mezczyzna ma gorzej. Bo ani mikrofalowki, ani sklepu, ani kuchni u niego nie ma. Jest tylko pomieszczenie, ktore sluzy do tego, by usiasc pod sciana i zjesc to, co sie ze soba przynioslo. Czyli, krotko mowiac, to, co przygotowalam.
A dzisiaj przygotowalam salatke. Prosta, z kilku zaledwie skladnikow, ale bardzo smaczna. Najlepszy jest sos: delikatnie pikantny, pachnacy czosnkiem, ktory wprost uwielbiam. Przepis znalazlam tutaj.


Salatka z brokulow i pieczarek
Skladniki:
- 1 glowka brokulow
- 300 g pieczarek
- 5 jajek
- 6 lyzek majonezu
- jogurt naturalny (dalam 4 lyzki, wystarczylo w zupelnosci)
- 2 zabki czosnku
- sol, pieprz, ulubione przyprawy (ja dodalam papryki i odrobine curry)
- 1 lyzeczka cukru
- 2-3 lyzki octu winnego

Jajka ugotowac na twardo, a gdy ostygna, pokroic. Brokuly podzielic na rozyczki, gotowac przez ok. 3 minuty we wrzacej wodzie z cukrem i sola (ciekawostka: cukier sprawia, ze zielen brokulow staje sie intensywniejsza), odcedzic. W drugim garnku zagotowac wode z octem i sola, blanszowac w niej pokrojone w plastry pieczarki, odcedzic. Pozwolic, by wszystkie skladniki ostygly. W miedzyczasie przygotowac sos: wymieszac majonez z jogurtem, dodac zmiazdzony czosnek, sol, pieprz i przyprawy. Polac salatke, wymieszac. Warto poczekac jakies 15-20 minut, az sos sie przegryzie - wtedy smak bedzie znacznie lepszy.

Tuesday 16 November 2010

Pokaz, kotku, co masz w srodku.

O dzisiejszej kolacji, na ktora przepis znalazlam na mojej ulubionej stronie, myslalam wlasciwie od wczoraj. W moich wizjach rozwijalam pakunek z papieru do pieczenia - i delektowalam sie aromatem zawartosci. Wyobrazalam sobie te cudowne zawiniatka, wypelnione aromatycznym kuskusem z dodatkiem marynowanych suszonych pomidorow, czosnku, szczypiorku i pietruszki. Marzylam o delikatnym, soczystym filecie z lososia ulozonym na kuskusowej kolderce.
Balam sie, ze rzeczywistosc nie doscignie oczekiwan.
Na szczescie bylam w bledzie. Sa takie momenty, kiedy czlowiek cieszy sie, ze sie mylil.
Mezczyznie tez smakowalo: uzyl nawet tego slowka na "Z", zarezerwowanego dla najlepszych potraw. Slowem: strzal w dziesiatke.

Ziolowe paczuszki z lososiem i kuskusem
Skladniki:
(na 2 osoby)
- 110 g kuskusu (przepis wspomina o takim doprawionym juz czosnkiem i cytryna, ale mozna, tak jak ja, uzyc zwyklego i doprawic go samemu)
- 200 ml bulionu warzywnego
- 1 lyzka oliwy z oliwek
- garsc posiekanych ziol (pietruszka, estragon, tymianek i rozmaryn nadadza sie idealnie)
- 4 suszone, marynowane pomidorki, pokrojone na niewielkie kawalki (ja dalam 6, z czystej milosci do tychze pomidorkow)
- 4 galazki szczypiorku, posiekane drobno
- 2 filety z lososia, mniej wiecej po 140 g kazdy

Kuskus wsypac do miski, dodac oliwy, zalac bulionem, przykryc i odstawic na 10 minut, by specznial. Piekarnik rozgrzac do 200 stopni (180 z termoobiegiem). Kiedy kasza bedzie gotowa, dodac do niej ziola, pomidorki i szczypiorek. Doprawic do smaku. Przygotowac dwa duze kawalki papieru do pieczenia, na kazdym z nich ulozyc polowe kuskusu, a na nim rybe. Doprawic sola i pieprzem. Zwinac brzegi papieru tak, by powstaly zamkniete paczuszki. Piec przez okolo 15 minut. Podawac, nie odwijajac z papieru - te przyjemnosc nalezy zostawic jedzacemu.


A ze kuskus to przeciez kasza, przepis dodaje do akcji.

Monday 15 November 2010

No nie, znow makaron?

A tak, znow.
Bo ja, prosze panstwa, makaron uwielbiam. I naprawde nic na to nie poradze.
Z makaronem, jak powszechnie wiadomo, mozna zrobic praktycznie wszystko. Cokolwiek sie do niego dorzuci, bedzie pasowalo. Nawet, jesli w lodowce zostalo nam juz tylko swiatlo, na pewno znajdzie sie cos, co mozna bedzie wykorzystac w daniu z makaronem. Male, jedrne, czerwone pomidorki? Prosze bardzo. Kapary i oliwki? A jakze, sa. Troche koziego sera? Naturalnie. Ziola? Tych nigdy nie brakuje.
I to wystarczy, zeby przyrzadzic takie oto proste danie.



Linguine z pomidorkami czeresniowymi i kozim serem
Skladniki:
(na 2 osoby)
- 200 g makaronu linguine
- 250 g czeresniowych pomidorkow
- 1 lyzka oplukanych kaparow
- duza garsc oliwek
- garsc posiekanej bazylii
- okolo 50 g miekkiego koziego sera (ja dalam wiecej, bo kozi ser uwielbiam)

Makaron ugotowac wedlug instrukcji na opakowaniu. W miedzyczasie pokroic pomidorki na polowki, wrzucic do miski wraz z kaparami, oliwkami i bazylia, doprawic sola i pieprzem. Dorzucic ugotowany makaron, wymieszac, dodac pokruszony na kawalki kozi ser, znow zamieszac. Najlepiej smakuje podawany od razu, na cieplo, ale mozna go zabrac do pracy na lunch nastepnego dnia.

Sunday 14 November 2010

Wizyta u Williama Curleya i salatka na zime

Zdarzylo mi sie calkiem niedawno wygrac kupon na specjalne deserowe menu u Williama Curleya. Jeden z najbardziej znanych cukiernikow i mistrzow czekolady w Londynie, ktory w swoich wypiekach uzywa wylacznie czekolady Amedei (a to chyba najwyzsza polka z mozliwych), ma tylko dwa sklepy w brytyjskiej stolicy - i, pechowo, do zadnego z nich jakos nigdy nie jest mi po drodze. Dzisiaj jednak postanowilismy wybrac sie na - rewelacyjna, swoja droga - wystawe Wildlife Photographer of the Year w Muzeum Historii Naturalnej. A stamtad do jednej z kawiarenek Curleya bylo juz bardzo blisko.
Kiedy weszlismy, od razu poczulam w powietrzu niebianski zapach swiezej kawy i czekoladowych pralinek. Zaproponowano nam miejsce przy barze, bysmy mogli obserwowac prace kucharza. Jak moglabym odmowic? Menu, ktore mielismy okazje przetestowac, bylo zupelna nowoscia, wprowadzona niecaly tydzien temu, wiec bylismy jednymi z pierwszych klientow, ktorzy mieli okazje go sprobowac. I powiem szczerze: bylo niebianskie. Czekoladowy mus z nuta jalowca byl cudownie orzezwiajacy, waniliowa panna cotta z dodatkiem owocow w syropie o aromacie grzanego wina mile lechtala podniebienie, a miekkie, czekoladowe ciastko z plynnym srodkiem wspaniale komponowalo sie z pistacjowymi lodami i wisniami. Bardzo zalowalam, ze nie mialam przy sobie aparatu, bo desery nie dosc, ze smakowaly wybornie, to jeszcze wygladaly naprawde zachecajaco.
Tak wiec, choc daleko, moja noga na pewno jeszcze niejednokrotnie postanie w kawiarence pana Curleya. Jak tylko dojde do siebie po tak ogromnej dawce slodkosci.
A w mojej kuchni dzisiaj salatkowo. Zima malo komu kojarzy sie z salatkami, ale okazuje sie, ze wiele z nich najlepiej sprawdza sie wlasnie wtedy, kiedy za oknem szaro, buro i ponuro. Niektore skladniki - takie jak slodki ziemniak - wlasnie o tej porze roku sa w najlepszej formie. Ostry smak harissy dodaje pazura, a kasza sprawia, ze salatka jest bardzo pozywna. W sam raz na jutrzejszy lunch. Przepis znalazlam tutaj, zmienilam tylko czas pieczenia warzyw, bo moje slodkie ziemniaki nijak nie chcialy zmieknac. Coz, tak to juz jest, kiedy sie ma chimeryczny piekarnik.

Zimowa salatka z pieczonymi warzywami
Skladniki:
(na 2 osoby)
- 1 czerwona cebula, pokrojona w cienkie kliny
- 1 duzy albo 2 mniejsze slodkie ziemniaki, obrane i pokrojone w niewielkie kawalki
- 2 zabki czosnku, ze skorka, lekko zgniecione
- oliwa z oliwek
- 100 g kaszy (ja uzylam perlowej)
- 1/2 glowki brokula, podzielonej na rozyczki
- 1 lyzeczka octu z czerwonego wina
- 1-2 lyzeczki harissy (i tu mala uwaga: dodaj 2 lyzeczki tylko, jesli lubisz bardzo ostre smaki)

Piekarnik podgrzac do 200 stopni (180 z termoobiegiem). Cebule, ziemniaki i czosnek ulozyc na blasze, skropic oliwa z oliwek, wymieszac, by warzywa pokryly sie w miare rownomiernie i zapiekac przez 10-15 minut, az zmiekna. Kasze zagotowac wedlug instrukcji na opakowaniu, 3 minuty przed koncem dodac brokuly, gotowac, odcedzic. Ocet, harisse i 2 lyzki oliwy z oliwek wlac do miski, roztrzepac, dodac brokuly i kasze, wymieszac. Z blachy usunac zabki czosnku, reszte warzyw dorzucic do miski, ponownie wymieszac, przyprawic do smaku.
A ze trwa wlasnie kaszowa akcja, dolaczam do niej ten przepis.

Saturday 13 November 2010

Sniadanie mistrzow

Probowalam poczekac ze sniadaniem na mojego Mezczyzne. Snulam sie miedzy salonem a kuchnia, usilujac zajac czyms mysli. Przysiadlam przy komputerze, nie moglam sie skoncentrowac. Otworzylam ksiazke, czytanie jakos mi nie szlo. Jakis wewnetrzny glosik mowil mi, ze to wszystko dlatego, ze nie zjadlam jeszcze sniadania.
Musicie wiedziec, drodzy czytelnicy, ze ja jestem z tych, co to wstaja o swicie. Bez wzgledu na wszystko. Ot, mam nature skowronka. I tak sie jakos zlozylo, ze zwiazalam sie z sowa. Coz, milosc nie pyta o takie drobiazgi.
No wiec sila rzeczy sniadanie czesto jem sama. Ale to wcale nie znaczy, ze zadowalam sie byle czym. Zwlaszcza w weekend, kiedy mam wiecej czasu, lubie przygotowac cos specjalnego.
Tak, jak dzis. Bo dzis na sniadanie byla prawdziwie krolewska jajecznica z lososiem i odrobina smietany. A do tego cieply jeszcze chlebek z maki kukurydzianej z dodatkiem ziol i chilli. Wszystko wedlug przepisu Ainsleya Harriota. Prawdziwe sniadanie mistrzow.

Kukurydziany chlebek z chilli i jajecznica z wedzonym lososiem
Skladniki:
(na 4-6 osob)
Chlebek kukurydziany:
- 50 g roztopionego masla
- 150 g maki typu "self-raising" (albo zwyklej z dodatkiem 1/4 lyzeczki proszku do pieczenia)
- 1 lyzka drobno mielonego cukru
- 1 lyzeczka soli
- 2 lyzeczki proszku do pieczenia
- 1/2 lyzeczki swiezo zmielonego pieprzu
- 150 g maki kukurydzianej (ja uzylam polenty, wiec chlebek wyszedl lekko ziarnisty)
- 2 lekko roztrzepane jajka
- 300 ml maslanki
- 1 czerwona papryczka chilli, bez nasion, drobno posiekana
- 2 lyzki posiekanych ziol, takich jak pietruszka, szczypiorek i bazylia
Jajecznica:
- 8 jaj
- sol i pieprz do przyprawienia
- 50 g masla
- 4 lyzki gestej smietany
- 1 lyzka posiekanego szczypiorku, plus odrobina wiecej do dekoracji
- 175 g wedzonego lososia, pokrojonego w cienkie paski

Piekarnik nagrzac do 180 stopni. Keksowke o wymiarach 20cm x 10 cm wysmarowac 1 lyzka stopionego masla. Make, sol, cukier i proszek do pieczenia przesiac do miski, dodac pieprz i make kukurydziana, wymieszac. Dodac jajka, maslanke i maslo, mieszac na gladka mase. Dorzucic do niej chilli i ziola, zamieszac, wylozyc do przygotowanej keksowki i piec przez 40-45 minut, az chlebek zrobi sie zlotobrazowy z wierzchu. Sprawdzic patyczkiem. Studzic na kratce.
Jajka na jajecznice ubic w misce, doprawic sola i pieprzem. Podgrzac maslo na patelni, az zacznie sie pienic. Wlac jajka na patelnie i smazyc przez 2-3 minuty. Zdjac z ognia, dodac smietane, wymieszac, az wszystko sie polaczy. Dodac szczypiorek i lososia, wymieszac. Podawac z posmarowanym maslem chlebkiem kukurydzianym.


Friday 12 November 2010

Pub "Domowe Zacisze"

Piatkowe wieczory mieszkancy Wielkiej Brytanii tradycyjnie spedzaja w pubach. Pija pinte piwa za pinta, dyskutuja o wszystkim, poczawszy od polityki, a skonczywszy na biustach zon pilkarzy. Jedza tez, a jakze. Co? Typowe pubowe jadlo: rybe z frytkami, nadziewane ziemniaki pieczone w mundurkach, tradycyjne shepherd's pie. No i, naturalnie, hamburgery.
Dzisiejszy wieczor spedzam w domu, nie w pubie. Ale przeciez nic nie stoi na przeszkodzie, by na dobry poczatek weekendu zafundowac sobie domowego hamburgera z frytkami. Nie ma nic prostszego.

Domowy burger z majonezem czosnkowym i frytkami
Skladniki:
- mieso mielone (moze byc dowolne: wolowina i wieprzowina sa najpopularniejsze, ale indyk tez sie nada; moj dzisiejszy byl z miesa jelenia, ktore jest tu dosc popularne)
- przyprawy (tu znow pelna dowolnosc)
- bulki (mozna zrobic samemu, wedlug przepisu Doroty; ja skorzystalam dzisiaj z kupnych)
- 2 lyzki majonezu
- 1 zabek czosnku
- dodatki: salata, pomidor, ser
- 2 duze ziemniaki
- olej
- sol

Z miesa uformowac plaskie, dosc grube placki, przyprawic. Do majonezu dodac zmiazdzony czosnek, wymieszac. Ziemniaki obrac, pokroic na grube frytki, gotowac we wrzacej wodzie przez jakies 3 minuty, dobrze odsaczyc z wody i wrzucic na blache do pieczenia, skropic rownomiernie olejem tak, by wszystkie frytki byly nim pokryte, i posypac sola. Piec w 250 stopniach (230 z termoobiegiem) przez 15-20 minut (ja musialam piec okolo 40, ale moj piekarnik ma swoje fochy i humory). Na kilka minut przed koncem czasu pieczenia podsmazyc mieso na patelni do grillowania albo upiec na grillu. Wlozyc w rozkrojona bulke, ulozyc na wierzchu ulubione dodatki, posmarowac hojnie majonezem czosnkowym. Podawac z frytkami, a najlepiej tez w towarzystwie dobrego piwa.

Tuesday 9 November 2010

Pozdrowienia z Italii

Nigdy nie bylam we Wloszech. Owszem, kraj ten jest na mojej liscie miejsc do odwiedzenia, ale znacznie bardziej ciagnie mnie do Japonii, Ameryki Poludniowej czy chocby Norwegii. Jezyk wloski na dluzsza mete mnie irytuje, a wloskiej muzyki kompletnie nie trawie.
Za to wloska kuchnia - molto delizioso! Pyszna pizza na cienkim ciescie z prawdziwymi, dojrzalymi w sloncu pomidorami, kremowe risotto po mediolansku z szafranowa nuta, doskonale wedliny i, rzecz jasna, cudowne makarony. Tym, ktorzy chcieliby sprobowac odwiesc mnie od pochlaniania dan z makaronu, zycze szczescia.
I od razu ostrzegam: to sie nie uda.
Dzisiejsza kolacja to danie najprostsze z prostych. Minimum skladnikow, odrobina cierpliwosci, niebo w gebie.

Penne z sosem pomidorowo-smietanowym i bazylia
Skladniki:
(na 4 osoby - przynajmniej teoretycznie)
- 1 cebula starta na tarce albo drobno posiekana
- 2 lyzki oliwy z oliwek
- 2 zabki czosnku
- 2 puszki krojonych pomidorow, po 400 g kazda
- 150 ml gestej smietany
- garsc posiekanej swiezej bazylii
- 300 g makaronu penne

Penne ugotowac wedlug instrukcji na opakowaniu i odcedzic. Cebule podsmazyc na oliwie, az zmieknie. Dodac przepuszczony przez praske albo drobno posiekany czosnek i smazyc jeszcze przez pare minut. Dodac pomidory, gotowac na malym ogniu przez okolo 20 minut, az sos zredukuje sie i zgestnieje. Wlac smietane, zamieszac, gotowac przez kolejne pare minut, potem dorzucic bazylie, wymieszac. Do garnka wrzucic ugotowany makaron, wymieszac. Mozna, tak jak ja, podawac z parmezanem, ale nie jest to konieczne. Jako akompaniament mile widziana lampka dobrego wina.

Monday 8 November 2010

Pachna zniewalajaco.

Mlekiem, maslem, biala czekolada. To zapach dziecinstwa, zapach cieplego, bezpiecznego domu, do ktorego wracalo sie po porannym zimowym spacerze i w ktorym zastawalo sie Mame, krzatajaca sie po kuchni, przygotowujaca kakao. To zapach jesiennych wieczorow z kubkiem herbaty i dobra ksiazka. To zapach, w ktory mozna sie wtulic jak w miekki koc.
Wygladaja tez slicznie: okragle, delikatnie zrumienione, pekate, z chrupiaca skorka i powtykanymi tu i owdzie kawalkami czekolady. Az chce sie usmiechnac. Glupi do sera, ja do ciasteczek.
Przepis znalazlam u Dorotus - nie zmienilam prawie nic, poza iloscia jajek (dalam wiecej, bo byly wyjatkowo nikczemnych rozmiarow) i czasem pieczenia, bo moj piekarnik jest nieco kaprysny, miewa swoje humory i czasem, jak dzisiaj, wymaga dluzszej rozgrzewki.

Mleczne ciasteczka
Skladniki:
(na ok. 30 ciasteczek)
- 2 szklanki maki
- 1/2 szklanki mleka w proszku
- 1 lyzeczka proszku do pieczenia
- 1 lyzeczka ekstraktu z wanilii
- 150 g miekkiego masla
- 1/2 szklanki cukru pudru
- 2 jajka (dalam 3)
- 125 g posiekanej bialej czekolady

Maslo z cukrem ubic na jasna, puszysta mase. Jajka roztrzepac w miseczce, powoli dodawac do masy maslanej, nie przerywajac miksowania. Dodac make wymieszana z proszkiem, mleko w proszku, ekstrakt z wanilii i zmiksowac. Na koniec dorzucic kawalki czekolady, wymieszac. Z ciasta formowac kulki wielkosci nieduzego orzecha wloskiego, ulozyc na wylozonej papierem do pieczenia blasze, lekko splaszczyc. Piec w temperaturze 200 stopni przez 10 minut. Studzic na kratce.


Przepis dodaje do ciasteczkowej akcji.

Sunday 7 November 2010

Lekarstwo na ponury dzien

Listopad. Az trudno uwierzyc, ze do niedawna bylo jeszcze pieknie, slonecznie i cieplo. Dzis - szaro, chlodno, pochmurno. A wiadomo wszem i wobec, ze nic tak nie poprawia nastroju, jak odrobina humoru.
Mozna zalozyc zolta koszule, isc do parku i chlonac widok jesiennych lisci. Mozna wyjrzec przez okno i zapatrzec sie w barwne swiatla miasta.
Mozna w koncu zrobic salatke. Z tego, co pod reka: papryki, kuskusu, kukurydzy. Z dodatkiem pokrojonej piersi kurczaka bedzie nie tylko sliczna, ale tez pyszna i pozywna.

Kolorowa salatka z papryka
Skladniki:
- 100 g kuskusu
- 3 kolorowe papryki
- 1 pieczona albo wedzona piers z kurczaka
- 1 puszka kukurydzy
- majonez
- ostra papryka

Kuskus wsypac do miski, zalac woda, przykryc i odstawic do napecznienia. Papryke pokroic na male kawalki, piers - w cienkie paski. Kukurydze odsaczyc. Kiedy kasza bedzie gotowa, dorzucic do miski przygotowane skladniki, dodac majonez (ile - to juz kwestia osobistych preferencji), wymieszac, przyprawic do smaku papryka, sola i pieprzem.

Thursday 4 November 2010

Zawsze sie udaja.

Latwe w przygotowaniu, nie wymagaja posiadania zadnych wymyslnych skladnikow. Wyrastaja pieknie, wierzch rumieni sie na zloty kolor. Mozna je modyfikowac na nieskonczona ilosc sposobow, dodawac owoce, orzechy, czekolade... I jest tylko jeden problem: pojedyncza porcja tych muffinkow jest zdecydowanie zbyt mala. Dlatego przepis, ktory znalazlam tutaj, najlepiej od razu przygotowac z podwojnej ilosci skladnikow.
Bo muffinkow przeciez nigdy dosc, prawda?

Podstawowe muffinki
Skladniki:
- 300 g maki self-raising (jesli uzywasz zwyklej, dodaj proszku do pieczenia; przyjmuje sie, ze na 500 g powinno sie dodac 2 1/2 lyzeczki)
- 150 g cukru
- 1 jajko
- 175 ml mleka
- 125 ml oleju

Polaczyc suche skladniki w jednej misce, mokre w drugiej. Wlac mokre do suchego, wymieszac (ale niezbyt dokladnie - masa powinna byc lekko grudkowata). Dorzucic ulubione dodatki, wymieszac. Przelozyc do foremek do muffinow i piec przez okolo 20 minut w temperaturze 190 stopni.

Moje dzisiejsze muffinki wzbogacilam aromatem migdalowym i kawalkami ciemnej czekolady. I choc wyjelam je z piekarnika juz ladna chwile temu, ich zapach wciaz jeszcze wisi w powietrzu. Jedziemy na weekend do znajomych, wiec planowalam zabrac je ze soba w ramach poczestunku.
Ale, szczerze mowiac, nie wiem, czy przezyja tak dlugo.

Wednesday 3 November 2010

No to klops.

"- Czy jest mielone?
- Mielim.
- To ja poczekam.
- Nie trzeba, mielim wczoraj."

Gotujemy po polsku!

Musze przyznac, ze polska kuchnia nigdy nie nalezala do moich ulubionych, zarowno pod wzgledem gotowania, jak i jedzenia. Moja Mama byla (i nadal jest) mistrzynia w przyrzadzaniu tradycyjnych polskich potraw; ja z rodzima kuchnia radze sobie, delikatnie mowiac, srednio. Inna sprawa, ze nigdy nie kwapilam sie, by ja lepiej poznac.
Teraz zastanawiam sie, czy aby nie byl to blad. I powaznie mysle o nadrobieniu zaleglosci. 
Dlatego z duzym zainteresowaniem sledze akcje Ireny i Andrzeja "Gotujemy po polsku". I nie moge sie nadziwic roznorodnosci polskiej kuchni. Kto wie, moze kiedys nabiore do niej cieplejszego stosunku?
Tymczasem, swiadoma tego, ze Mezczyzna nie moze zyc samym risotto, makaronami i zupami, postanowilam przygotowac cos, co bylo jednym ze zlotych standardow w moim rodzinnym domu: kotlety mielone z puree ziemniaczanym i mizeria. Przepis, choc zadna miara nie jest odkrywczy ani nowatorski, dolaczam do wspomnianej powyzej akcji - i obiecuje, ze kiedy Irena i Andrzej oglosza nastepna edycje, postaram sie troche bardziej i wygrzebie cos oryginalnego.


Kotlety mielone
Skladniki:
- 400 g miesa mielonego (tradycyjnie uzywa sie wieprzowiny, ale ja wole wolowine)
- 1 mala cebulka
- czerstwa bulka rozmiekczona woda
- bulka tarta
- 1 jajko


Cebule drobno pokroic, wymieszac z miesem i bulka, przyprawic sola i pieprzem. Formowac niewielkie, lekko splaszczone kulki, obtaczac w jajku i bulce tartej. Smazyc na rozgrzanym oleju przez kilka minut, az kotlety zrumienia sie z obu stron. Najlepiej smakuje z ziemniakami w dowolnej formie oraz mizeria.

I co? Jajco.

Pamietacie, jak w filmie "Julie i Julia" mlodsza z bohaterek, Julie Powell, probowala ugotowac jajko na miekko bez skorupki?
Moje pierwsze proby wygladaly podobnie. Jajko nijak nie chcialo uformowac sie w zgrabna kulke. Rozlewalo sie po calym garnku, choc cierpliwie zagarnialam je lyzeczka i usilowalam nadac mu pozadany ksztalt. W koncu, mimo uwielbienia dla tak gotowanych jajek, odpuscilam sobie kolejne proby.
A potem poznalam pewna sztuczke, ktora zmienila moje zycie. Nie, nie przesadzam.
Robi sie to tak: kawalek folii spozywczej uklada sie na kubku, tak, by na srodku powstalo male zaglebienie. W rzeczone zaglebienie wbija sie jajko, a potem zamyka sie je w srodku, zbierajac do kupy brzegi folii. Powstaje taka zabawna torebeczka z jajkiem w srodku. Taka paczke wrzuca sie do gotacej wody i gotuje przez jakies 4 minuty. Potem wylawia sie toto z garnka i zdejmuje folie.
Tak, wiem, ze to oszustwo. Ale dziala. A to sie liczy.