Thursday 30 December 2010

Nie samym chlebem...?

Dlugo przymierzalam sie do tego, by upiec chleb powszechnie znany w sieci jako Tatterowiec i zawsze cos stawalo mi na drodze. Albo nie bylo czasu, albo mialam za malo zakwasu, albo zabraklo odpowiedniej maki.
Az wreszcie przyszedl wtorkowy poranek. Wolny od pracy, spokojny. Idealny.
Balam sie, ze nic z tego nie wyjdzie - nie mam jeszcze zbyt duzego doswiadczenia w pieczeniu chleba. Ale moje obawy okazaly sie niepotrzebne. Chlebek wyrosl pieknie i, co zaskakujace, dosc szybko. Pod popekana, chrupiaca skorka kryje sie delikatny, miekki miazsz o mocno zakwasowym smaku. Po dwoch dniach jest nadal swiezy. Smakuje wybornie z kremowym serkiem, wedzona makrela albo z samym maslem.

Tatterowiec
Skladniki:
- 400 g zakwasu zytniego razowego
- 150 ml wody (moze sie okazac, ze potrzeba troche wiecej - wszystko zalezy od gestosci zakwasu i rodzaju uzytej maki)
- 100 g maki zytniej albo pszennej razowej
- 300 g maki pszennej chlebowej lub Manitoby
- 1 lyzka soli morskiej
- 1 lyzeczka cukru Demerara
Jesli zakwas jest mlody, mozna dodac 1 lyzeczke suchych drozdzy.


Wszystkie skladniki wymieszac na lepkie i luzne ciasto, zostawic do wyrosniecia na godzine. Znow wymieszac krotko, przelozyc do foremki wysmarowanej oliwa i wysypanej otrebami albo platkami zytnimi. Posmarowac wierzch ciasta oliwa, zakryc naoliwiona folia i odstawic do ponownego wyrosniecia (powinno rosnac powoli, kilka godzin), pilnujac, by nie przeroslo. Przed pieczeniem posypac makiem, otrebami, nasionami kolendry, platkami zytnimi (ja uzylam tylko maku). Foremke wstawic do zimnego piekarnika, wlaczyc go i ustawic temperature na 200 stopni. Kiedy piekarnik sie nagrzeje, spryskac scianki i chleb woda. Piec okolo 1 godziny.

Tuesday 28 December 2010

Rosyjskie inspiracje

Bliny chodzily za mna juz od dluzszego czasu i wiedzialam, ze predzej czy pozniej pojawia sie na moim stole. Kiedy zas ostatnio ze sklepowych polek zaczely sie do mnie usmiechac gotowe wersje, stwierdzilam kategorycznie, ze to juz pora. Korzystajac z ostatniego wolnego poranka przed powrotem do pracy, usmazylam spora porcje malutkich, koktajlowych blin na sniadanie.
To byl strzal w dziesiatke. Na pierwszy rzut oka moze sie wydawac, ze jest z blinami sporo zachodu, ale to nieprawda. Sa bardzo proste do przygotowania i wcale nie czasochlonne. Podane z wedzonym lososiem, makrela, kawiorem i spora iloscia kwasnej smietany, smakowaly wybornie. Tak wybornie, ze musialam sie spieszyc z robieniem zdjec.
Slyszalam, ze maka gryczana ma specyficzny smak - i faktycznie, jest inna niz wszystkie maki, ktorych uzywalam dotychczas. Nielatwo ja tu dostac; podobno mozna ja znalezc w sklepach ze zdrowa zywnoscia, ale ja jakos nie moglam na nia trafic. Na szczescie ulitowala sie nade mna kolezanka z pracy, ktora mieszka tuz obok pewnego Dosc Luksusowego Supermarketu, gdzie mozna ja kupic. I tym oto sposobem maka gryczana trafila do mnie, a bliny - na moj stol.



Zabojczo pyszne bliny
Skladniki:
(na okolo 50 malych placuszkow)
-70 g maki gryczanej
- 70 g maki pszennej
- 1/3 lyzeczki proszku do pieczenia
- 175 ml cieplego mleka
- 1 jajko (zoltko i bialko oddzielnie)
- 125 g + 1 lyzeczka roztopionego masla
- 1/3 lyzeczki suszonych drozdzy

Oba rodzaje maki i proszek do pieczenia przesiac do miski. Drozdze rozpuscic w mleku, dodac zoltko, wymieszac, po czym wlac do miski z maka i proszkiem. Dodac 1 lyzeczke roztopionego masla i wymieszac na gladka, dosc lejaca mase. Bialko ubic na sztywna piane, dodac do mikstury, delikatnie wymieszac, by zachowac jak najwiecej puszystosci. Reszte masla rozpuscic, odlac zolta czesc, zostawiajac bialy osad, ktory powstal na dnie garnka. Sklarowane maslo podgrzac na patelni. Lyzeczka klasc na nim male placuszki i smazyc z obu stron, az sie zrumienia. Podawac z kwasna smietana, wedzonym lososiem i kawiorem.


Przepis dolaczam do drozdzowej akcji.

Sunday 26 December 2010

Smak tradycji

Swieta, swieta i (prawie) po swietach... Ale zanim wrocimy do rzeczywistosci, zanim wciagnie nas wir codziennych obowiazkow, zasiadziemy jeszcze przy stole w towarzystwie naszych bliskich. Skosztujemy tradycyjnych, odswietnych pysznosci, ktore najlepiej smakuja wlasnie teraz.
Wsrod tych smakolykow nie moze zabraknac ciast. Sa wsrod nich takie, ktore mozna znalezc prawie w kazdym domu: sernik, makowiec, piernik...
Te dwa ostatnie pojawily sie i u mnie, w swojej najbardziej tradycyjnej chyba postaci. Do upieczenia makowca wykorzystalam przepis niezawodnej Doroty, zmienilam jedynie proporcje - z koniecznosci, bo mialam w domu jedynie 4 jaja - i (z braku czasu, a takze maszynki do mielenia) uzylam gotowej masy makowej, ktora zdala egzamin na piatke z plusem. To bylo moje pierwsze podejscie do tego ciasta i, jak to ciasto drozdzowe, napedzilo mi niezlego stracha, bo poczatkowo w ogole nie chcialo rosnac. W koncu jednak grzecznie podwoilo objetosc, dalo sie rozwalkowac i wypchac slodkim makiem. Jedna strucla popekala troche, ale w zaden sposob nie umniejsza to jej smaku. A smak, jak to okreslila moja Siostra, jest "jak z cukierni".



Makowiec dodaje do drozdzowej akcji, a po przepis odsylam tutaj. Dodam, ze do gotowej masy makowej nie wmieszalam bialek - uznalam, ze nie jest to konieczne. Wykorzystalam je do upieczenia amaretti, ktore bede musiala zrobic jeszcze raz, bo za zasluga Mezczyzny znikly tak szybko, ze nie zdazylam zrobic im zdjecia.
Przepis na piernik staropolski znalazlam tutaj. Ciasto lezakowalo najpierw na balkonie, a kiedy temperatury gwaltownie spadly, trafilo do lodowki i tam, zajmujac sporo miejsca, dotrwalo do ubieglego weekendu. Potem zostalo upieczone, rozsiewajac przy tym wspanialy, intensywny, korzenny aromat. Mialam pewne obawy, ze cos pojdzie nie tak, ze sie nie uda i caly ten czas okaze sie czasem zmarnowanym. Jak sie okazalo, zupelnie nieslusznie. Ciasta jest sporo - ja upieklam dwa duze, pelnowymiarowe pierniki i dwie miniaturowe wersje, ktore trafily do workow z prezentami. Mozna z powodzeniem zmniejszyc proporcje o polowe. Ale uwaga: istnieje taka mozliwosc, ze ledwo sprobujecie tego wspanialego, bogatego w smaku piernika, bedziecie zalowac, ze nie ma go wiecej.

Piernik staropolski
Skladniki:
- 1 kg maki
- 500 g miodu
- 400-450 g cukru
- 250 g masla lub smalcu (wersja ze smalcem jest bardziej tradycyjna)
- 3 jajka
- 125 ml mleka
- 3 lyzeczki sody oczyszczonej
- 3 lyzki przyprawy do piernikow
- 100 g orzechow wloskich
- kilka lyzek skorki pomaranczowej
- pol lyzeczki soli


Powoli podgrzac miod, cukier i tluszcz w garnku, doprowadzajac niemal do wrzenia. Ostudzic, przelac do duzej miski (najlepsza bedzie kamionkowa albo szklana). Dodawac make, jaja, mleko wraz z rozpuszczona w nim soda, sol, przyprawe do piernikow i bakalie, caly czas mieszajac drewniana lyzka. Wyrobic (ja uzylam miksera z koncowka do wyrabiania ciasta), przykryc sciereczka i odstawic na minimum 4 tygodnie w chlodne miejsce. Kiedy bedzie gotowe do pieczenia, podzielic na czesci i kazda z nich piec osobno w natluszczonej blasze przez okolo 25 minut w temperaturze 200 stopni. Przelozyc powidlami sliwkowymi, masa marcepanowa, orzechowa albo kajmakowa (ja najbardziej lubie powidla, stanowia wspanialy, kwaskowy kontrapunkt dla miodowej slodyczy ciasta). Mozna, oczywiscie, upiec wieksza porcje w keksowce, ostroznie przekroic na 3-4 czesci i dopiero wtedy przelozyc. Przykryc pergaminem i obciazyc deseczka. Mozna piernik polukrowac albo polac czekolada, mozna rowniez ozdobic orzechami albo kandyzowana skorka pomaranczowa. Ciasto nalezy upiec kilka dni przed podaniem, by zdazylo zmieknac.



A pod choinka znalazlam "Kuchnie" Nigelli. I juz chyba wiem, ktory przepis pojdzie na pierwszy ogien. Ale to po swietach.

Friday 24 December 2010

To juz!

Najpierw oczekiwanie. Przygotowania, polowanie na prezenty, pakowanie ich, strojenie drzewka i dekorowanie domu. I, oczywiscie, pichcenie. Dom zamieniony w fabryke ciasteczek, pierniczkow, pierogow i innych pysznosci. Unoszace sie w powietrzu zapachy, ktorym nie mozna sie oprzec: cynamonu, wanilii, czekolady i pomaranczy.
Az w koncu przychodzi ten dzien. Wkrotce wraz z najblizszymi zasiadziemy do stolow, by dzielic ten magiczny wieczor i cieszyc sie nim w gronie rodziny i przyjaciol. Bez wzgledu na to, czy swieta sa dla was mila tradycja, duchowym przezyciem czy po prostu chwila odpoczynku od codziennosci, zycze wam, by uplynely w atmosferze wzajemnej zyczliwosci i spokoju.



Tymczasem mam dla was jeszcze jeden prezent, w sam raz nadajacy sie do tej akcji: domowa "krowke" z tego przepisu. Uzywam cudzyslowu, bo angielska fudge rozni sie nieco od polskiej krowki: jest raczej krucha niz ciagnaca, bardzo slodka, z wyraznym, smietankowym posmakiem. Moja zostala dodatkowo wzbogacona likierem Bailey's i biala czekolada. Mialam pewne obawy, ze masa nie zastygnie prawidlowo, ale okazalo sie, ze zupelnie niepotrzebnie. Warto miec pod reka termometr kuchenny - aby zastygnac, masa musi osiagnac temperature 112-118 stopni.

Krowka z biala czekolada i likierem Bailey's
Skladniki:
- 500 g zlotego granulowanego cukru
- 500 ml gestej smietany
- 50 ml likieru Bailey's (ja dalam troche wiecej, jakies 80 ml, i nie zaluje)
- 150 g bialej czekolady

Kwadratowa forme o boku 22 cm wysmarowac tluszczem, a potem wylozyc papierem tak, by troche wystawal. Cukier, smietanke i likier wlac do duzego garnka (musi byc duzy, bo mikstura bedzie przez jakis czas mocno bulgotac i podchodzic do brzegow garnka). Gotowac na malym ogniu, mieszajac, az cukier sie rozpusci, potem podkrecic palnik i doprowadzic do wrzenia. Regulowac temperature, by mikstura nie wykipiala. Po jakims czasie zacznie zauwazalnie gestniec, babelki z duzych i chaotycznych zmienia sie w niewielkie i regularne. Sprawdzic, czy mikstura osiagnela odpowiednia temperature, wrzucajac niewielka jej ilosc do szklanki z zimna woda. Jesli uformuje sie miekka kulka, ktora mozna wylowic lyzka, to znak, ze temperatura jest odpowiednia. Naturalnie, mozna tez uzyc termometru. Goraca mieszanke wlac do przygotowanej formy i odstawic do zastygniecia. Taka krowke mozna przechowywac w lodowce do 3 tygodni, mozna ja rowniez zamrozic - w zamrazalniku przetrwa 3 miesiace.

Tuesday 21 December 2010

Ostatnie przed swietami.

Korzenne, miekkie, pachnace, z cytrynowa nutka. Odkad znalazlam ten przepis, wiedzialam, ze musze je zrobic, chocby to mialy byc moje ostatnie ciasteczka upieczone przed swietami. Zrobilam i... momentalnie pozalowalam, ze nie podwoilam porcji. Sa wspaniale: pikantne, ale zarazem delikatne. I bardzo, bardzo proste do wykonania. Nie ma tu walkowania i wycinania. Jest za to duzo radosci, kiedy wyjmuje sie je z pieca, rumiane i kuszace.

Lebkuchen
Skladniki:
(na okolo 30 ciastek)
- 250 g maki
- 85 g mielonych migdalow
- 2 lyzeczki mielonego imbiru
- 1 lyzeczka mielonego cynamonu
- 1 lyzeczka proszku do pieczenia
- 1/2 lyzeczki sody oczyszczonej
- szczypta zmielonych gozdzikow, galki muszkatolowej i czarnego pieprzu
- 200 ml plynnego miodu
- 85 g masla
- skorka starta z 1 cytryny

Suche skladniki wsypac do miski, wymieszac. Miod i maslo podgrzac w garnku na malym ogniu, az maslo sie rozpusci, po czym dodac do suchych skladnikow razem ze skorka cytryny. Wyrobic na gladka, jednolita, dosc zbita mase. Przykryc i odstawic do wystygniecia (ja wlozylam do lodowki na okolo 40 minut). Nagrzac piekarnik do 180 stopni (160 z termoobiegiem). Formowac w dloniach kulki o srednicy okolo 3 cm, po czym ukladac na wylozonej papierem blasze, delikatnie splaszczajac z wierzchu i zostawiajac troche miejsca na rosniecie. Piec okolo 15 minut, studzic na kratce.

Na lukier:
- 100 g cukru pudru
- 1 rozklocone bialko jajka
- 1-2 lyzki wody

Wszystkie skladniki wymieszac. Wierzch kazdego ciastka zanurzac w lukrze, po czym rozsmarowywac nozem. Zostawic do zastygniecia - moje lezaly cala noc.


A ze lebkuchen doskonale nadaja sie na prezent, dodaje do obu akcji prezentowych - tej i tej.

Sunday 19 December 2010

Uwielbiam weekendowe sniadania.

W przeciwienstwie do tych zjadanych w tygodniu, ktore maja szybko dostarczyc paliwa na poranek w pracy (czytaj: platki z mlekiem, kanapki, owsianka), te sobotnie i niedzielne mozna celebrowac. Mozna przygotowac cos specjalnego, niebanalnego, troche innego. Na przyklad takie placuszki. Podane z jajkiem gotowanym w koszulce i odrobina kwasnej smietany smakuja wybornie. Idealnie nadaja sie na taki sniezny, mrozny poranek jak dzis.

Placuszki z bekonem i pietruszka
Skladniki:
(oficjalnie na 8 sztuk; mi wyszlo 5, ale pewnie smazylam wieksze)
- 100 g wedzonego bekonu
- 100 g maki typu self-raising (albo 100 g zwyklej maki pszennej + 1/4 lyzeczki proszku do pieczenia)
- 50 g startego sera cheddar (mozna uzyc innego, wazne, by byl dojrzaly i ostry w smaku)
- 2 lyzki posiekanej pietruszki
- 1/2 lyzeczki suszonego tymianku (albo 1 lyzeczka swiezego)
- 2 jajka
- 6 lyzek mleka
- odrobina oleju do smazenia

Bekon pokroic drobno i podsmazyc na suchej patelni. Ostudzic. Make, ser, ziola i podsmazony bekom wymieszac w misce, doprawic sola i pieprzem (ja soli nie dawalam w ogole, bo bekon i cheddar sa wystarczajaco slone, natomiast pieprzu sypnelam dosc hojnie, bo lubie). Zrobic wglebienie w srodku mieszaniny, dodac jajka, wymieszac drewniana lyzka. Dodawac po trochu mleko i mieszac, az powstanie dosc gesta mikstura. Na patelni rozgrzac odrobine oleju i lyzka klasc niewielkie placki. Podsmazyc z obu stron na zlocisty kolor. Podawac z jajkiem w koszulce i lyzka kwasnej smietany.

"Snieg zasypal dzisiaj wszystkie drogi..."

W zasadzie zasypal wczoraj. I to jak! Dawno nie widzialam takiej snieznej zadymki. Mieszkancy miasta patrza z niedowierzaniem na rosnaca kolderke bialego puchu, otwieraja oczy ze zdumienia, robia zdjecia, bo przeciez to takie niecodzienne zjawisko. Po drodze do sklepu natykam sie na czter balwany. Calkiem foremne, udane.
Inpreza w polsko-babskim gronie zostaje przesunieta z wczoraj na dzis - w koncu snieg, a jak snieg, to paraliz komunikacji. I tym sposobem spedzam wiekszosc soboty w kuchni.
Na pierwszy ogien idzie chleb z przepisu znalezionego u Arabeski. Mialam ochote na dobry, bialy chleb. Z tym, ze moj wyszedl nie calkiem bialy - nie mialam w domu ani grama jasnej maki zytniej, dodalam wiec ciemnej. To jedyna zmiana, ktorej dokonalam bardziej z przymusu, niz dlatego, ze chcialam pokombinowac. Tak wiec chleb nie wyglada tak cudownie, ale to nie gra roli. W koncu liczy sie smak, a ten jest wyborny. Chleb jest dosc zbity, ma chrupiaca, twarda skorke i sprezysty miazsz. Mialam byc grzeczna dziewczynka i poczekac z krojeniem, az ostygnie.
Znow nie wyszlo.

Polski chleb wiejski
Skladniki na zaczyn:
- 30 g zakwasu zytniego
- 175 g letniej wody
- 175 g bialej maki zytniej
Na ciasto wlasciwe:
- caly zaczyn
- 325 ml letniej wody
- 500 g maki pszennej chlebowej
- 1 i 3/4 lyzeczki soli

Skladniki na zaczyn dokladnie wymieszac na gesta papke. Przykryc i odstawic do fermentacji na 8-12 godzin. Po tym czasie zaczyn powinien podwoic objetosc. Wowczas mozna zabrac sie za ciasto wlasciwe. Zaczyn wlac do duzej miski, dodac wode, sol i make, wszystko dokladnie wymieszac. Wyrabiac recznie na stolnicy przez ok. 15-18 minut (albo, tak jak ja, mikserem - ok. 10-13 minut), az ciasto zrobi sie jednolite i elastyczne. Czysta miske spryskac oliwa, z ciasta uformowac kule i przelozyc do miski. Przykryc folia i odstawic do podwojenia objetosci (powinno to zajac okolo 3 godzin). W polowie wyrastania ciasto delikatnie wyjac z miski, rozciagnac, zlozyc jak koperte i z powrotem wlozyc do miski. Kiedy ciasto urosnie, uformowac bochenek (najlepiej w koszyku, ale mozna uzyc formy - ja tak zrobilam, bo koszyka nie posiadam) i znow zostawic do wyrosniecia na okolo 1 godzine i 15 minut. Piec w temperaturze 230 stopni przez okolo 40-45 minut, az skorka zrobi sie brazowa. Na nizsza polke wstawic blache wypelniona okolo 3/4 szklanki wody.



Potem poszlo jak na tasmociagu: piernik staropolski (o ktorym przy innej okazji; wspomne jedynie, ze te kilka tygodni, kiedy ciasto dojrzewalo, nie bylo czasem zmarnowanym), pierogi w dwoch wersjach (na ktore rowniez przyjdzie pora na blogu), czekoladowo-kokosowe brownies...
No wlasnie. Jesli idzie o brownies, mam swoj ulubiony przepis i modyfikuje go jedynie nieznacznie, kiedy chce uzyskac troche inny efekt. Ale tym razem skorzystalam z zupelnie innej receptury, ktora - co ciekawe - zamiast czekolady wykorzystuje kakao. Efekt? Brownies maja nieco inna strukture, nie sa tak zbite, natomiast smakuja bardzo dekadencko. Czyli tak, jak brownies smakowac powinny. Aromat kokosu jest wyraznie wyczuwalny, ale nie na tyle silny, by dominowac nad smakiem czekolady. Warto sprobowac.

Kokosowe brownies
Skladniki:
- 100 g kakao
- 250 g masla
- 500 g zlocistego drobnego cukru
- 4 rozklocone jajka
- 100 g maki self-raising (albo zwyklej + 1/4 lyzeczki proszku do pieczenia)
- 150 g wiorkow kokosowych
- cukier puder do oproszenia (pominelam)

Piekarnik rozgrzac do 180 stopni (160 z termoobiegiem), wylozyc pergaminem kwadratowa blaszke o boku 21 cm. Maslo, kakao i cukier rozpuscic w garnku, ciagle mieszajac, po czym schlodzic. Dodawac po trochu jajka, make i wiorki. Przelozyc do przygotowanej blachy i piec okolo 45 minut. Jesli wierzch robi sie zbyt suchy, mozna przykryc kawalkiem pergaminu. Ostudzic w formie, wyjac i kroic na kwadraty.

Saturday 18 December 2010

Piatek.

Z pubow wylewaja sie tlumy, ludzie swietujacy poczatek weekendu stoja na chodnikach z kuflami piwa i kieliszkami wina w dloniach. Dziewczyny potykaja sie na niebotycznych obcasach, chichocza w drodze na firmowe swiateczne imprezy. Ci, ktorzy wola zostac w domu, siegaja po telefon - w koncu piatek jest, statystycznie rzecz biorac, dniem, w ktorym Wyspiarze najchetniej zamawiaja dania na wynos.
Piatek. Wracam do domu przemarznieta, zmeczona, glodna. Chce jesc. Juz, teraz, zaraz.
Wiec robie nalesniki. Nie byle jakie, bo pachnace cynamonem. Do tego karmelizowane jablka z patelni.
I juz.

Nalesniki
Skladniki:
- 150 g maki
- 3 lyzeczki drobnego brazowego cukru
- 2 jajka
- 1 szklanka mleka
- 2 lyzki roztopionego masla
- cynamon

Wszystkie skladniki wymieszac, smazyc na oleju albo na suchej patelni, jak kto woli.

Karmelizowane jablka
Skladniki:
- jablka
- maslo
- cukier
- cynamon
(nie podaje proporcji, bo robilam "na oko")

Jablka, cukier i maslo wrzucic na patelnie, podsmazyc, az cukier i maslo zamienia sie w karmel, a jablka troche zmiekna. Posypac cynamonem, wymieszac. Podawac z nalesnikami albo wyjadac prosto z patelni.

Tuesday 14 December 2010

Pikantnie

Cos mi sie zdaje, ze zaczynam sie zaprzyjazniac z cebula.
Kiedys byla na mojej liscie rzeczy niejadalnych. Potem, stopniowo, zaczelam tolerowac jej obecnosc, o ile nie byla ewidentna i widoczna. Tak wiec w zupie - prosze bardzo, ale podsmazona z kielbaska na patelni juz niekoniecznie.
A potem sprobowalam czegos, co wczesniej jadlam z dodatkiem cebuli, ale w wersji jej pozbawionej. I nie moglam sie nadziwic, jaki mdly byl smak tej wersji, jak bardzo pozbawiony charakteru. Doszlam wiec do wniosku, ze cebula bywa niezbedna i juz.
Tak wiec kiedy znalazlam ten przepis, spodobal mi sie on od pierwszego wejrzenia. Intrygujace polaczenie pikantnej pasty curry, delikatnego kurczaka i chrupiacych, slodkawych migdalow z dodatkiem duzej ilosci smazonej cebulki przykulo moja uwage. Jak sie okazuje, slusznie: danie smakowalo bardzo, nawet Mezczyznie, ktory na dziwactwa w rodzaju migdalow w obiedzie zwykle kreci nosem. Jest bardzo proste i szybkie w przygotowaniu. No i pachnie zniewalajaco.

Pikantny kurczak z kuskusem
Skladniki:
(na 4 osoby)
- 250 g kuskusu (przygotowalam cala porcje, ale wykorzystalam tylko polowe)
- bulion z kurczaka do zalania kaszy
- 3 lyzki oliwy z oliwek
- 1 drobno posiekana cebula
- 2 duze filety z piersi kurczaka
- 85 g migdalow bez skory
- 1 lyzka ostrej pasty curry
- 100 g przepolowionych suszonych moreli (pominelam)
- 20 g swiezej kolendry

Kuskus zalac goracym bulionem i odstawic na jakies 10 minut, by kasza speczniala. Oliwe rozgrzac na patelni i smazyc na niej cebulke przez ok. 2-3 minuty. Dodac kurczaka i smazyc przez okolo 5-6 minut, dorzucic migdaly, a kiedy juz beda lekko zlociste, dodac paste curry i smazyc jeszcze przez minute. Dodac kuskus, morele i kolendre, porzadnie wymieszac. Mozna podawac z naturalnym jogurtem.


Przepis dolaczam do kurczakowej akcji.

Monday 13 December 2010

Prezenty, prezenty...

Rozpedzilam sie, mili panstwo. Ostatnie dwa dni spedzilam, przygotowujac swiateczne podarki. I tym sposobem prawie wszystko mam z glowy. A co zrobilam? Zaczelam od kolejnej porcji pepparkakor (ktora, nota bene, schowalam w miejscu tak trudno dostepnym, ze raczej wytrzyma do swiat).
Potem, rzutem na tasme, zmajstrowalam pierniczki wedlug przepisu znalezionego u Dorotus - nie zmienilam absolutnie nic, wiec zainteresowanych receptura odsylam tutaj. Ciasto jest bardzo proste w przygotowaniu, posluszne, dobrze sie walkuje (byc moze dlatego, ze zastosowalam sie do rady Doroty i rozpuscilam maslo). Podczas pieczenia w powietrzu unosi sie cudowny, korzenny aromat. Pierniczki wychodza dosc twarde, ale do swiat na pewno zdaza skruszec. Udalo mi sie je nawet jako tako udekorowac, choc do dekorowania nie mam reki. Nic to, przynajmniej widac, ze sa domowej roboty.


Wczoraj wieczorem zabralam sie za biscotti. Musze tutaj zaznaczyc, ze jestem wielbicielka tych suchych, kruchych ciastek, ktore doskonale komponuja sie z kawa. Zakochalam sie w tym przepisie od pierwszego wejrzenia, nie moglam sie doczekac, az go wyprobuje. Efekt? Ciastka nie tylko spelnily, ale wrecz przerosly moje oczekiwania. Ciasto jest bardzo, bardzo klejace, wiec warto skorzystac z silikonowej maty do walkowania; ja takowej nie posiadam, wiec musialam zeskrobywac resztki masy z blatu. Oj, nie jest to przyjemna robota. Choc proces dwukrotnego pieczenia moze wydawac sie skomplikowany, tak naprawde to zadna filozofia. Ot, jest troche zabawy z krojeniem bardzo kruchego i delikatnego na tym etapie ciasta po pierwszej fazie pieczenia, ale zdecydowanie warto.

Swiateczne biscotti z owocami
Skladniki:
- 350 g maki, plus troche wiecej do podsypywania
- 2 lyzeczki proszku do pieczenia
- 2 lyzeczki przyprawy do piernika
- 250 g drobnego zlocistego cukru (ja dalam 220 g i jestem zdania, ze tyle w zupelnosci wystarczy)
- 3 jajka, rozklocone w misce
- grubo starta skorka z 1 pomaranczy
- 85 g rodzynek
- 85 g suszonych czeresni (uzylam zurawiny jako zamiennika)
- 50 g migdalow bez skorki
- 50 g pistacji (ja dalam mieszanke nerkowcow, orzechow laskowych i wloskich)

Rozgrzac piekarnik do 180 stopni (160 z termoobiegiem), wylozyc papierem dwie spore blachy do pieczenia. Make, proszek, przyprawe i cukier wymieszac w duzej misce, dodac jajko i skorke pomaranczy, wymieszac, az zaczna sie formowac grudki ciasta, po czym wyrabiac rekoma, az masa zrobi sie jednolita. (Ja poszlam na latwizne i uzylam miksera z koncowka do wyrabiania ciasta - mysle, ze to dobry pomysl, bo mikstura jest bardzo, bardzo klejaca). Dodac bakalie i porzadnie wymieszac. Ciasto wylozyc na posypany maka blat, podzielic na 4 czesci i z kazdej z nich uformowac walek o dlugosci ok. 30 cm. Walki ulozyc na blachach w dosc duzych odstepach - urosna sporo w piekarniku, wiec trzeba uwazac, by sie nie skleily. Piec przez 20-25 minut, az ciasto urosnie. Na tym etapie powinno byc juz dosc twarde w dotyku, choc nadal dosc jasne. Wyjac z piekarnika, odczekac, az schlodzi sie na tyle, by mozna bylo bez obaw go dotykac, po czym za pomoca noza do chleba kroic w plastry o grubosci okolo 1 cm. Zmniejszyc temperature pieca do 140 stopni (120 z termoobiegiem), plastry ciasta ulozyc plasko na blasze i piec po 15 minut z kazdej strony, az zeschna, stwardnieja i nabiora lekko zlocistego koloru. Studzic na kratce. Biscotti maja jedna wazna zalete: dlugo zachowuja swiezosc. Mozna je trzymac w szczelnie zamknietej puszce nawet przez miesiac.


Bylo tez troche zabawy z czekolada. Jak pewnie niektorzy zdazyli zauwazyc, jestem niepoprawna czekoholiczka i czesto odwiedzam londynskie sklepy z czekolada. W jednym z nich znalazlam kiedys goraca czekolade na patyku. Swietna sprawa: wystarczy zagotowac troche mleka, wlac do kubka, zamieszac takim patyczkiem - i pyszny napoj gotowy. A ze przygotowanie domowej wersji nie wydawalo mi sie ani trudne, ani czasochlonne, postanowilam sie troche pobawic. I powiem jedno: to faktycznie bardzo proste! Wystarczy dobra tabliczka czekolady, silikonowa tacka do lodu i... duzo cierpliwosci, bo patyczek mozna wlozyc dopiero, kiedy czekolada troche zastygnie, a wyjac z formy - jeszcze pozniej. Najlepiej dac jej porzadnie zastygnac przez noc.

Goraca czekolada na patyku
Skladniki:
- 200 g dobrej czekolady (ja uzylam mlecznej Prestat)
- ewentualne dekoracje do wyboru (wykorzystalam mini-pianki)

Czekolade rozpuscic w kapieli wodnej i wlewac lyzeczka do silikonowej formy do lodu. Poruszac lekko tacka, zeby pozbyc sie ewentualnych pecherzykow powietrza. Udekorowac, jesli chcemy, a potem odstawic na jakis czas (ja zostawilam na godzine), by czekolada troche zastygla. Dopiero wtedy wlozyc patyczki, inaczej nie beda chcialy stac pionowo. Odstawic do calkowitego zastygniecia, najlepiej na noc.


A skoro juz babralam sie w czekoladzie, postanowilam skorzystac rowniez ze znalezionego tutaj pomyslu na sliwki w marcepanie i czekoladzie. Marcepanu starczylo mi tylko na kilka owocow, reszte tylko oblewalam czekolada. W obu wersjach smakuja doskonale. Mysle, ze przed swietami zrobie jeszcze troche takich sliweczek, a moze tez innych owocow i orzechow. Beda pieknie wygladac na swiatecznym stole...

Sliwki w marcepanie i czekoladzie
Skladniki:
- 40 suszonych sliwek bez pestek
- 40 calych migdalow
- ok. 200 g masy marcepanowej
- 200 g ciemnej czekolady

Sliwki przeciac wzdluz i w kazdej z nich umiescic calego migdala. Owoce owinac w marcepan, czekolade rozpuscic w kapieli wodnej i obtaczac w niej sliwki. Pozostawic do calkowitego zastygniecia.


Wszystkie przepisy dolaczam do jednej i drugiej akcji podarkowej.
A biscotti i pierniczki - takze do ciasteczkowej.

Friday 10 December 2010

Obiecalam.

A tak juz mam, ze zawsze dotrzymuje slowa. Wiec jesli mowie, ze bedziemy pic, to bedziemy.
Choc nie jestem z tych, co to lubia sobie wypic, domowe wodki, nalewki, likiery i napoje wyskokowe zawsze mi smakowaly. Moja Mama robila (i nadal robi) przepyszna cytrynowke, ktora ma cudowne dzialanie przeciwkacowe: zapasy witaminy C uzupelniane sa stopniowo w miare picia, a co za tym idzie, bol glowy rano jest jakby mniejszy. Tak wiec kiedy tylko ustalilismy, ze zapraszamy w tym roku na swieta kilka osob, od razu pomyslalam o cytrynowce mojej Mamy. A od myslenia do zrobienia u mnie droga niedaleka. No i jest.

Cytrynowka Mamy Uli
Skladniki:
- 8 cytryn
- 1/2 litra wody
- 2 szklanki cukru
- 1 l spirytusu

Cytryny sparzyc, pokroic w kostke i wrzucic do duzego sloja. W 1/2 litra goracej wody rozpuscic cukier, przestudzic, zalac cytryny, dodac spirytus i odstawic na 4-5 dni, by cytrynowka nabrala mocy i smaku. Po uplywie tego czasu dolac 1 l wody. Jesli dajemy wodke w prezencie, mozemy przesaczyc przez gaze, by pozbyc sie plywajacych kawaleczkow cytryny.

Na swiatecznym stole poza cytrynowka stanie jeszcze jeden cytrusowy trunek, tym razem pomaranczowy, z nuta korzeni i przypraw. Kiedy znalazlam na stronie BBC Good Food ten przepis, wiedzialam, ze bede musiala go wyprobowac. Najtrudniejszym etapem jest obieranie pomaranczy: trzeba zrobic to bardzo cienko, tak, zeby na skorce nie zostalo gorzkie, biale albedo. Po dwoch nieudanych probach posluzenia sie nozem i obieraczka, poddalam sie i skorke po prostu starlam. Efekt? Smak pomaranczy nie jest az tak intensywny, ale nadal wyczuwalny. Doskonale komponuje sie ze swiatecznymi nutami korzennych przypraw i wanilii.

Korzenne arancello
Skladniki:
- 5 duzych pomaranczy
- 1 laska cynamonu
- 1 laska wanilii
- 2-3 cale nasiona kardamonu
- 1 l wodki
- 600 g drobnego cukru (ja dalam 500 g i likier jest wystarczajaco slodki)

Pomarancze sparzyc i obrac cienko ze skorki, tak, by nie zostal na niej bialy miazsz. Skorke, cynamon, wanilie i kardamon wrzucic do duzego sloja i zalac wodka. Pozostawic na tydzien i codziennie wstrzasac. Po tygodniu zalac cukier wrzaca woda i rozpuscic, a potem dodac do alkoholowej mieszanki w sloju i zostawic na kolejny tydzien, znow pamietajac o codziennym wstrzasaniu zawartosci. Po dwoch tygodniach likier mozna przelac do butelek. Jesli dajemy go w prezencie, warto odsaczyc przez gaze, a do butelek wrzucic odrobine skorki pomaranczowej, laske cynamonu i kilka calych ziaren kardamonu.



Oba przepisy dolaczam do jednej i drugiej podarkowej akcji.

Thursday 9 December 2010

Hiszpanskie impresje

Kazdy niemal zakatek swiata ma swoja wersje popularnego mielonego. Szwedzi nazywaja swoje klopsiki köttbullar, przyprawiaja je pieprzem i galka muszkatolowa, podaja z sosem i dzemem z borowek. W Wietnamie i na Filipinach mozna znalezc je w zupach, a w wiekszosci krajow europejskich czesto pojawiaja sie w towarzystwie ziemniakow i przeroznych sosow.
A Hiszpanie, jak to Hiszpanie, przyrzadzaja mielone po swojemu. Nazywaja je albondigas. Podobno przywedrowaly razem z rzadami Muzulmanow i przyjely sie na dobre.
Zupelnie sie nie dziwie. Bo albondigas to wyjatkowo pyszne danie. Intensywnie pachnace ziolami, czosnkiem i cebula, w aromatycznym pomidorowym sosie, najlepiej smakuja z gotowanym ryzem, ktory stanowi dla nich rewelacyjne tlo.
Mezczyzna skwitowal moje albondigas, przyrzadzone wedlug przepisu z darmowej gazetki z superarketu Morrisons, pelnym entuzjazmu slowem na "Z". A to znaczy wiele.



Albondigas
Skladniki:
(na 4 osoby)
- 1 cebula, drobno posiekana
- 2 zabki czosnku, przecisniete przez praske
- 500-550 g chudej mielonej wolowiny
- 1 lyzka suszonych ziol
- 1 jajko
- 100 g okruszkow chleba (mozna dac bulke tarta, ale lepiej zmielic swiezy chleb, klopsiki beda dzieki temu delikatniejsze)
- 1 lyzka oliwy z oliwek
- 450 g dojrzalych pomidorow, pozbawionych nasion i dosc grubo pokrojonych
- 200 ml bulionu wolowego
- 1 lyzka papryki

Cebule, czosnek i wolowine wrzucic do miski wraz z chlebem, ziolami, jajkiem i przyprawami. Wymieszac dokladnie i formowac w rekach male kulki (powinno wyjsc ok. 20 sztuk). Oliwe rozgrzac na patelni, smazyc klopsiki, przewracajac czesto, by przyrumienily sie z kazdej strony. Dodac pomidory, bulion i papryke, doprowadzic do wrzenia, a potem smazyc przez okolo 20 minut na malym ogniu. Posypac posiekanymi ziolami i podawac z ryzem, patatas bravas albo chlebem.


A jutro pijemy!

Tuesday 7 December 2010

Prosciej sie nie da.

Szybciej chyba tez nie. 10 minut - i obiad na stole. Nic skomplikowanego: ot, kawalki wolowiny podsmazone z ostra papryczka chilli i sosem sojowym. Do tego gotowany bialy ryz. I tyle.
Ale czego chciec wiecej, jesli to w zupelnosci wystarczy?
Przepis znalazlam tutaj i z miejsca uznalam, ze idealnie nadaje sie na taki wieczor jak dzisiaj, kiedy wracam do domu pozno, glodna i zmeczona, i chce zjesc teraz, zaraz, juz.

Smazona wolowina po tajsku
Skladniki:
(teoretycznie na 4 osoby, ale moim skromnym zdaniem, raczej na dwie, i to niespecjalnie glodne)
- 2 lyzki oleju roslinnego
- 400 g dobrej, chudej wolowiny pokrojonej w cienkie paski
- 1 czerwona papryczka chilli, bez nasion, pokrojona w cienkie plasterki
- 2 lyzki sosu ostrygowego (ja zastapilam sojowym, w smaku sa bardzo podobne)
- garsc lisci bazylii*

Woka albo duza patelnie porzadnie rozgrzac, wlac olej i rozlac go rownomiernie po calej powierzchni naczynia. Na patelnie wrzucic wolowine i chilli, smazyc przez 3 minuty, potem dodac sos i wymieszac, by mieso bylo nim dokladnie pokryte. Dorzucic liscie bazylii, wymieszac i podawac z ryzem.

*moja bazylia sie zbuntowala i wyzionela ducha, wiec lisci nie bylo.

Sunday 5 December 2010

Jak z Ikei

Pamietam doskonale ten czas, kiedy Ikea otworzyla swoj pierwszy sklep w Gdansku. Pamietam, ze razem z siostra i mama urzadzalysmy sobie wycieczki do tego sklepu - nie po to, by cos kupic, ale po to, by popatrzec na kapitalnie zaplanowane pomieszczenia, w ktorych wszystko mialo swoje miejsce, a kazdy przedmiot byl jednoczesnie uzyteczny i efektowny. Nie dalo sie tego wtedy przeniesc na nasz domowy grunt, bylo za ciasno w osemke w duzym wprawdzie, ale jednak dwupokojowym mieszkaniu. Tak wiec zwykle konczylo sie na ogladaniu.
Zawsze jednak kupowalysmy ciasteczka, te cudownie pikantnte, pachnace, cieniutkie szwedzkie pepparkakor.
Dlatego kiedy znalazlam u Dorotus przepis na te ciasteczka, z miejsca postanowilam go wyprobowac.
Podczas pieczenia dom wypelnil sie wspanialym korzennym aromatem. Ciastka wyszly troche inne niz pierwowzor, mniej kruche, twardsze, choc podobno z dnia na dzien staja sie coraz lepsze, wiec moze jeszcze skruszeja troche. Nastepnym razem dam chyba jeszcze wiecej cynamonu i przyprawy do piernika, ot tak, dla zintensyfikowania smaku. Bo nastepny raz na pewno bedzie. Pewnie calkiem niedlugo.

Pepparkakor
Skladniki:
- 150 g melasy (mozna uzyc syropu z burakow, daktyli albo klonowego)
- 100 g cukru pudru
- 110 g masla
- 375 g maki pszennej
- 1/4 lyzeczki proszku do pieczenia
- 1/2 lyzeczki cynamonu
- 1 i 1/2 lyzeczki imbiru
- 1/4 lyzeczki mielonych gozdzikow
- 1/4 lyzeczki soli
-1 duze jajko
- 2 lyzeczki przyprawy do piernika

W malym garnku rozpuscic maslo z melasa i cukrem pudrem, odstawic do wystygniecia na pol godziny. Do duzej miski przesiac make, proszek do pieczenia, przyprawy i sol. Zrobic wglebienie w srodku, dodac melase i jajko. Zagniesc przy pomocy miksera (Dorotus ma racje, ciasto jest bardzo klejace, wiec reczne zagniatanie moze byc wyjatkowo trudne). Miske przykryc folia i wstawic do lodowki na 2 godziny, po czym wyjac i rozwalkowywac cienkie placki ciasta (im ciensze, tym lepiej) i wykrawac z nich dowolne ksztalty. Piec w 175 stopniach przez 8-10 minut, az brzegi pierniczkow zaczna sie rumienic. Studzic na kratce, przechowywac w zamknietej puszce.






Pierniczki dodaje do festiwalu i do akcji podarkowej, bo sprawdza sie swietnie w roli prezentu.

Saturday 4 December 2010

"If you're going to San Francisco..."

To podobno piekne miasto. Malowniczo polozone, rozlegle i ruchliwe, ale nie tak przytlaczajace jak Nowy Jork. Po pagorkowatych ulicach suna tramwaje, ulicami przechadzaja sie zrelaksowani miejscowi, a panoramy miasta widzianej z Twin Peaks nie da sie latwo zapomniec.
Nigdy nie bylam w San Francisco. Ale wiem, ze jesli kiedys pojade, na pewno skosztuje chleba, z ktorego slynie ta amerykanska metropolia.
Tymczasem upieklam swoj wlasny chleb z San Francisco, kierujac sie przepisem Liski, z jedna drobna zmiana. Jest dosc prosty i malo czasochlonny w porownaniu do niektorych chlebow, wiec pomyslalam, ze idealnie nada sie do zrobienia w sobotni poranek. Musze przyznac, ze napedzil mi troche stracha: przez pierwsze 10 minut po wlozeniu do foremki nie chcial rosnac i balam sie, ze nic z niego nie wyjdzie. Potem jednak wystrzelil w gore i wyszedl pyszny, z chrupiaca, zlocista skorka i miekkim miazszem. Na pewno nie jest to moje ostatnie spotkanie z tym chlebem!

Chleb z San Francisco
Skladniki:
- 2 lyzeczki suszonych drozdzy
-200 g maki pszennej razowej
- 400 g maki pszennej bialej
- 1/2 lyzki cukru
- 2 lyzki octu balsamicznego
- 1 i 1/4 lyzeczki soli
- 250 g zakwasu zytniego lub pszennego (dalam zytni)
- 375 ml wody
- do posmarowania: jajko wymieszane z 2 lyzkami smietany (ja zastapilam ja mlekiem)

Drozdze i cukier rozpuscic w wodzie, odstawic na 15 minut. Dodac do nich 375 g maki bialej, zakwas, sol i ocet, wymieszac, przykryc i odstawic do podwojenia objetosci (czyli na ok. 30 minut). Dodac reszte maki i zagniesc luzne ciasto.Wlac je do dwoch malych keksowek albo jednej duzej (tak wlasnie zrobilam ja) i odstawic do wyrosniecia (u mnie zajelo to okolo 30 minut). Posmarowac jajkiem rozbeltanym ze smietana albo mlekiem i piec w piekarniku nagrzanym do 230 stopni przez ok. 10 minut. Potem zmniejszyc temperature do 200 stopni i piec kolejne 35 minut.

Friday 3 December 2010

Bo w kartoflu drzemie moc.

Ach, kuchnia angielska... Chyba nigdy sie do niej nie przekonam. Nie przepadam za tlustymi, smazonymi angielskimi sniadaniami (choc przyznaje, ze maja wspaniale wlasciwosci, jesli idzie o leczenie kaca), frytki polane octem wzbudzaja we mnie przerazenie, a tradycyjny bozonarodzeniowy pudding jest dla mnie zbyt ciezki. Ale jest kilka potraw popularnych na Wyspach, ktore lubie. Jacket potato, czyli ziemniak pieczony w mundurku i nadziewany czym tylko najdzie nas ochota, jest jedna z takich potraw.
Tradycyjne pieczenie takich ziemniaczkow ma swoja wade: trwa dosc dlugo, bo typowe ziemniaki do pieczenia sa duze i potrzebuja czasu, by zmieknac w piekarniku. I tu w sukurs przychodzi mi kuchenka mikrofalowa: wystarczy kilkanascie minut na pelnej mocy, by kartofelki zmiekly na tyle, zeby dalo sie z nich wydlubac srodek.
W glowie roi mi sie od pomyslow na nadzienia, ale ze mialam akurat w domu brokuly, dzisiaj skorzystalam z gotowego przepisu. Efekt? Pyszne, dosc lekkie danie w sam raz na zimowa kolacje.

Ziemniaki zapiekane z brokulami
Skladniki:
(na 4 osoby; ja robilam z polowy porcji)
- 4 duze ziemniaki
- 300 g brokulow, pokrojonych na male rozyczki
- 140 g startego sera Cheddar
- 1 rozklocone jajko
- 1 lyzka gruboziarnistej musztardy

Piekarnik rozgrzac do 200 stopni (180 z termoobiegiem), ziemniaki nakluc kilka razy widelcem i gotowac w mikrofalowce na pelnej mocy przez 12-15 minut, az zmiekna troche. Wyjac i odstawic, by ostygly, a potem przekroic na pol i wydlubac srodki do miski, zostawiajac niezbyt gruba "skorupke". Brokuly gotowac na parze przez okolo 3 minuty. Wydlubane ziemniaki rozgniesc widelcem, dodac jajko, wiekszosc sera, musztarde i brokuly, wymieszac. Posypac reszta sera i zapiekac przez okolo 15 minut, az ziemniaki zrobia sie lekko brazowe z wierzchu.

Wednesday 1 December 2010

Na rozgrzewke - gnocchi.

Wiatr dmucha jak szalony, wytraca sluchawki z uszu. Z barierki balkonu zwisaja sople - malenkie, ale jednak. Cale lata nie widzialam sopli, wiec ciesze sie jak dziecko. Troche mniej sie ciesze, kiedy trzeba wyjsc z domu. Rower nadal na urlopie, sciezka rowerowa sliska jak lodowisko. No i ten przenikliwy ziab.
Co najlepiej nadaje sie na rozgrzewke? Kluski wszelkiej masci. Te paskudne, przeklinane przez dietetykow weglowodany. Zima sa jak mocny uscisk, wielki koc albo dlugi, welniany szalik: niezastapione.
Znaleziony tutaj przepis zmodyfikowalam nieco, ale raczej przypadkowo, okazalo sie bowiem, ze szpinaku mam o polowe mniej, niz w oryginalnej wersji, a swiezej bazylii nie mam wcale, bo jedna roslinka mi umarla, a druga dopiero wykielkowala. Przesadzilam tez troche z iloscia pieprzu, ale, jak to mowia, co nas nie zabije, to nas wzmocni.

Gnocchi z kremowym sosem pomidorowo-szpinakowym
Skladniki:
(na 4 osoby)
- 1 lyzka oliwy z oliwek
- 2 zgniecione zabki czosnku
- 400-gramowa puszka drobno pokrojonych pomidorow
- 140 g mascarpone
- 500 g gnocchi
- 200 g szpinaku
- garsc lisci bazylii
- parmezan do posypania

Oliwe podgrzac na patelni i usmazyc na niej czosnek, az sie zezloci. Dodac pomidory, przyprawic, smazyc na malym ogniu przez okolo 10 minut. Dodac mascarpone i gotowac przez kolejne 2 minuty. W miedzyczasie ugotowac gnocchi, na minute przed koncem gotowania dodajac szpinak. Odcedzic i wrzucic z powrotem do garnka, dodac sos, wymieszac. Podawac ze swiezymi liscmi bazylii (ktorej u mnie, jak na zlosc, zabraklo) i parmezanem.