Thursday 30 December 2010

Nie samym chlebem...?

Dlugo przymierzalam sie do tego, by upiec chleb powszechnie znany w sieci jako Tatterowiec i zawsze cos stawalo mi na drodze. Albo nie bylo czasu, albo mialam za malo zakwasu, albo zabraklo odpowiedniej maki.
Az wreszcie przyszedl wtorkowy poranek. Wolny od pracy, spokojny. Idealny.
Balam sie, ze nic z tego nie wyjdzie - nie mam jeszcze zbyt duzego doswiadczenia w pieczeniu chleba. Ale moje obawy okazaly sie niepotrzebne. Chlebek wyrosl pieknie i, co zaskakujace, dosc szybko. Pod popekana, chrupiaca skorka kryje sie delikatny, miekki miazsz o mocno zakwasowym smaku. Po dwoch dniach jest nadal swiezy. Smakuje wybornie z kremowym serkiem, wedzona makrela albo z samym maslem.

Tatterowiec
Skladniki:
- 400 g zakwasu zytniego razowego
- 150 ml wody (moze sie okazac, ze potrzeba troche wiecej - wszystko zalezy od gestosci zakwasu i rodzaju uzytej maki)
- 100 g maki zytniej albo pszennej razowej
- 300 g maki pszennej chlebowej lub Manitoby
- 1 lyzka soli morskiej
- 1 lyzeczka cukru Demerara
Jesli zakwas jest mlody, mozna dodac 1 lyzeczke suchych drozdzy.


Wszystkie skladniki wymieszac na lepkie i luzne ciasto, zostawic do wyrosniecia na godzine. Znow wymieszac krotko, przelozyc do foremki wysmarowanej oliwa i wysypanej otrebami albo platkami zytnimi. Posmarowac wierzch ciasta oliwa, zakryc naoliwiona folia i odstawic do ponownego wyrosniecia (powinno rosnac powoli, kilka godzin), pilnujac, by nie przeroslo. Przed pieczeniem posypac makiem, otrebami, nasionami kolendry, platkami zytnimi (ja uzylam tylko maku). Foremke wstawic do zimnego piekarnika, wlaczyc go i ustawic temperature na 200 stopni. Kiedy piekarnik sie nagrzeje, spryskac scianki i chleb woda. Piec okolo 1 godziny.

Tuesday 28 December 2010

Rosyjskie inspiracje

Bliny chodzily za mna juz od dluzszego czasu i wiedzialam, ze predzej czy pozniej pojawia sie na moim stole. Kiedy zas ostatnio ze sklepowych polek zaczely sie do mnie usmiechac gotowe wersje, stwierdzilam kategorycznie, ze to juz pora. Korzystajac z ostatniego wolnego poranka przed powrotem do pracy, usmazylam spora porcje malutkich, koktajlowych blin na sniadanie.
To byl strzal w dziesiatke. Na pierwszy rzut oka moze sie wydawac, ze jest z blinami sporo zachodu, ale to nieprawda. Sa bardzo proste do przygotowania i wcale nie czasochlonne. Podane z wedzonym lososiem, makrela, kawiorem i spora iloscia kwasnej smietany, smakowaly wybornie. Tak wybornie, ze musialam sie spieszyc z robieniem zdjec.
Slyszalam, ze maka gryczana ma specyficzny smak - i faktycznie, jest inna niz wszystkie maki, ktorych uzywalam dotychczas. Nielatwo ja tu dostac; podobno mozna ja znalezc w sklepach ze zdrowa zywnoscia, ale ja jakos nie moglam na nia trafic. Na szczescie ulitowala sie nade mna kolezanka z pracy, ktora mieszka tuz obok pewnego Dosc Luksusowego Supermarketu, gdzie mozna ja kupic. I tym oto sposobem maka gryczana trafila do mnie, a bliny - na moj stol.



Zabojczo pyszne bliny
Skladniki:
(na okolo 50 malych placuszkow)
-70 g maki gryczanej
- 70 g maki pszennej
- 1/3 lyzeczki proszku do pieczenia
- 175 ml cieplego mleka
- 1 jajko (zoltko i bialko oddzielnie)
- 125 g + 1 lyzeczka roztopionego masla
- 1/3 lyzeczki suszonych drozdzy

Oba rodzaje maki i proszek do pieczenia przesiac do miski. Drozdze rozpuscic w mleku, dodac zoltko, wymieszac, po czym wlac do miski z maka i proszkiem. Dodac 1 lyzeczke roztopionego masla i wymieszac na gladka, dosc lejaca mase. Bialko ubic na sztywna piane, dodac do mikstury, delikatnie wymieszac, by zachowac jak najwiecej puszystosci. Reszte masla rozpuscic, odlac zolta czesc, zostawiajac bialy osad, ktory powstal na dnie garnka. Sklarowane maslo podgrzac na patelni. Lyzeczka klasc na nim male placuszki i smazyc z obu stron, az sie zrumienia. Podawac z kwasna smietana, wedzonym lososiem i kawiorem.


Przepis dolaczam do drozdzowej akcji.

Sunday 26 December 2010

Smak tradycji

Swieta, swieta i (prawie) po swietach... Ale zanim wrocimy do rzeczywistosci, zanim wciagnie nas wir codziennych obowiazkow, zasiadziemy jeszcze przy stole w towarzystwie naszych bliskich. Skosztujemy tradycyjnych, odswietnych pysznosci, ktore najlepiej smakuja wlasnie teraz.
Wsrod tych smakolykow nie moze zabraknac ciast. Sa wsrod nich takie, ktore mozna znalezc prawie w kazdym domu: sernik, makowiec, piernik...
Te dwa ostatnie pojawily sie i u mnie, w swojej najbardziej tradycyjnej chyba postaci. Do upieczenia makowca wykorzystalam przepis niezawodnej Doroty, zmienilam jedynie proporcje - z koniecznosci, bo mialam w domu jedynie 4 jaja - i (z braku czasu, a takze maszynki do mielenia) uzylam gotowej masy makowej, ktora zdala egzamin na piatke z plusem. To bylo moje pierwsze podejscie do tego ciasta i, jak to ciasto drozdzowe, napedzilo mi niezlego stracha, bo poczatkowo w ogole nie chcialo rosnac. W koncu jednak grzecznie podwoilo objetosc, dalo sie rozwalkowac i wypchac slodkim makiem. Jedna strucla popekala troche, ale w zaden sposob nie umniejsza to jej smaku. A smak, jak to okreslila moja Siostra, jest "jak z cukierni".



Makowiec dodaje do drozdzowej akcji, a po przepis odsylam tutaj. Dodam, ze do gotowej masy makowej nie wmieszalam bialek - uznalam, ze nie jest to konieczne. Wykorzystalam je do upieczenia amaretti, ktore bede musiala zrobic jeszcze raz, bo za zasluga Mezczyzny znikly tak szybko, ze nie zdazylam zrobic im zdjecia.
Przepis na piernik staropolski znalazlam tutaj. Ciasto lezakowalo najpierw na balkonie, a kiedy temperatury gwaltownie spadly, trafilo do lodowki i tam, zajmujac sporo miejsca, dotrwalo do ubieglego weekendu. Potem zostalo upieczone, rozsiewajac przy tym wspanialy, intensywny, korzenny aromat. Mialam pewne obawy, ze cos pojdzie nie tak, ze sie nie uda i caly ten czas okaze sie czasem zmarnowanym. Jak sie okazalo, zupelnie nieslusznie. Ciasta jest sporo - ja upieklam dwa duze, pelnowymiarowe pierniki i dwie miniaturowe wersje, ktore trafily do workow z prezentami. Mozna z powodzeniem zmniejszyc proporcje o polowe. Ale uwaga: istnieje taka mozliwosc, ze ledwo sprobujecie tego wspanialego, bogatego w smaku piernika, bedziecie zalowac, ze nie ma go wiecej.

Piernik staropolski
Skladniki:
- 1 kg maki
- 500 g miodu
- 400-450 g cukru
- 250 g masla lub smalcu (wersja ze smalcem jest bardziej tradycyjna)
- 3 jajka
- 125 ml mleka
- 3 lyzeczki sody oczyszczonej
- 3 lyzki przyprawy do piernikow
- 100 g orzechow wloskich
- kilka lyzek skorki pomaranczowej
- pol lyzeczki soli


Powoli podgrzac miod, cukier i tluszcz w garnku, doprowadzajac niemal do wrzenia. Ostudzic, przelac do duzej miski (najlepsza bedzie kamionkowa albo szklana). Dodawac make, jaja, mleko wraz z rozpuszczona w nim soda, sol, przyprawe do piernikow i bakalie, caly czas mieszajac drewniana lyzka. Wyrobic (ja uzylam miksera z koncowka do wyrabiania ciasta), przykryc sciereczka i odstawic na minimum 4 tygodnie w chlodne miejsce. Kiedy bedzie gotowe do pieczenia, podzielic na czesci i kazda z nich piec osobno w natluszczonej blasze przez okolo 25 minut w temperaturze 200 stopni. Przelozyc powidlami sliwkowymi, masa marcepanowa, orzechowa albo kajmakowa (ja najbardziej lubie powidla, stanowia wspanialy, kwaskowy kontrapunkt dla miodowej slodyczy ciasta). Mozna, oczywiscie, upiec wieksza porcje w keksowce, ostroznie przekroic na 3-4 czesci i dopiero wtedy przelozyc. Przykryc pergaminem i obciazyc deseczka. Mozna piernik polukrowac albo polac czekolada, mozna rowniez ozdobic orzechami albo kandyzowana skorka pomaranczowa. Ciasto nalezy upiec kilka dni przed podaniem, by zdazylo zmieknac.



A pod choinka znalazlam "Kuchnie" Nigelli. I juz chyba wiem, ktory przepis pojdzie na pierwszy ogien. Ale to po swietach.

Friday 24 December 2010

To juz!

Najpierw oczekiwanie. Przygotowania, polowanie na prezenty, pakowanie ich, strojenie drzewka i dekorowanie domu. I, oczywiscie, pichcenie. Dom zamieniony w fabryke ciasteczek, pierniczkow, pierogow i innych pysznosci. Unoszace sie w powietrzu zapachy, ktorym nie mozna sie oprzec: cynamonu, wanilii, czekolady i pomaranczy.
Az w koncu przychodzi ten dzien. Wkrotce wraz z najblizszymi zasiadziemy do stolow, by dzielic ten magiczny wieczor i cieszyc sie nim w gronie rodziny i przyjaciol. Bez wzgledu na to, czy swieta sa dla was mila tradycja, duchowym przezyciem czy po prostu chwila odpoczynku od codziennosci, zycze wam, by uplynely w atmosferze wzajemnej zyczliwosci i spokoju.



Tymczasem mam dla was jeszcze jeden prezent, w sam raz nadajacy sie do tej akcji: domowa "krowke" z tego przepisu. Uzywam cudzyslowu, bo angielska fudge rozni sie nieco od polskiej krowki: jest raczej krucha niz ciagnaca, bardzo slodka, z wyraznym, smietankowym posmakiem. Moja zostala dodatkowo wzbogacona likierem Bailey's i biala czekolada. Mialam pewne obawy, ze masa nie zastygnie prawidlowo, ale okazalo sie, ze zupelnie niepotrzebnie. Warto miec pod reka termometr kuchenny - aby zastygnac, masa musi osiagnac temperature 112-118 stopni.

Krowka z biala czekolada i likierem Bailey's
Skladniki:
- 500 g zlotego granulowanego cukru
- 500 ml gestej smietany
- 50 ml likieru Bailey's (ja dalam troche wiecej, jakies 80 ml, i nie zaluje)
- 150 g bialej czekolady

Kwadratowa forme o boku 22 cm wysmarowac tluszczem, a potem wylozyc papierem tak, by troche wystawal. Cukier, smietanke i likier wlac do duzego garnka (musi byc duzy, bo mikstura bedzie przez jakis czas mocno bulgotac i podchodzic do brzegow garnka). Gotowac na malym ogniu, mieszajac, az cukier sie rozpusci, potem podkrecic palnik i doprowadzic do wrzenia. Regulowac temperature, by mikstura nie wykipiala. Po jakims czasie zacznie zauwazalnie gestniec, babelki z duzych i chaotycznych zmienia sie w niewielkie i regularne. Sprawdzic, czy mikstura osiagnela odpowiednia temperature, wrzucajac niewielka jej ilosc do szklanki z zimna woda. Jesli uformuje sie miekka kulka, ktora mozna wylowic lyzka, to znak, ze temperatura jest odpowiednia. Naturalnie, mozna tez uzyc termometru. Goraca mieszanke wlac do przygotowanej formy i odstawic do zastygniecia. Taka krowke mozna przechowywac w lodowce do 3 tygodni, mozna ja rowniez zamrozic - w zamrazalniku przetrwa 3 miesiace.

Tuesday 21 December 2010

Ostatnie przed swietami.

Korzenne, miekkie, pachnace, z cytrynowa nutka. Odkad znalazlam ten przepis, wiedzialam, ze musze je zrobic, chocby to mialy byc moje ostatnie ciasteczka upieczone przed swietami. Zrobilam i... momentalnie pozalowalam, ze nie podwoilam porcji. Sa wspaniale: pikantne, ale zarazem delikatne. I bardzo, bardzo proste do wykonania. Nie ma tu walkowania i wycinania. Jest za to duzo radosci, kiedy wyjmuje sie je z pieca, rumiane i kuszace.

Lebkuchen
Skladniki:
(na okolo 30 ciastek)
- 250 g maki
- 85 g mielonych migdalow
- 2 lyzeczki mielonego imbiru
- 1 lyzeczka mielonego cynamonu
- 1 lyzeczka proszku do pieczenia
- 1/2 lyzeczki sody oczyszczonej
- szczypta zmielonych gozdzikow, galki muszkatolowej i czarnego pieprzu
- 200 ml plynnego miodu
- 85 g masla
- skorka starta z 1 cytryny

Suche skladniki wsypac do miski, wymieszac. Miod i maslo podgrzac w garnku na malym ogniu, az maslo sie rozpusci, po czym dodac do suchych skladnikow razem ze skorka cytryny. Wyrobic na gladka, jednolita, dosc zbita mase. Przykryc i odstawic do wystygniecia (ja wlozylam do lodowki na okolo 40 minut). Nagrzac piekarnik do 180 stopni (160 z termoobiegiem). Formowac w dloniach kulki o srednicy okolo 3 cm, po czym ukladac na wylozonej papierem blasze, delikatnie splaszczajac z wierzchu i zostawiajac troche miejsca na rosniecie. Piec okolo 15 minut, studzic na kratce.

Na lukier:
- 100 g cukru pudru
- 1 rozklocone bialko jajka
- 1-2 lyzki wody

Wszystkie skladniki wymieszac. Wierzch kazdego ciastka zanurzac w lukrze, po czym rozsmarowywac nozem. Zostawic do zastygniecia - moje lezaly cala noc.


A ze lebkuchen doskonale nadaja sie na prezent, dodaje do obu akcji prezentowych - tej i tej.

Sunday 19 December 2010

Uwielbiam weekendowe sniadania.

W przeciwienstwie do tych zjadanych w tygodniu, ktore maja szybko dostarczyc paliwa na poranek w pracy (czytaj: platki z mlekiem, kanapki, owsianka), te sobotnie i niedzielne mozna celebrowac. Mozna przygotowac cos specjalnego, niebanalnego, troche innego. Na przyklad takie placuszki. Podane z jajkiem gotowanym w koszulce i odrobina kwasnej smietany smakuja wybornie. Idealnie nadaja sie na taki sniezny, mrozny poranek jak dzis.

Placuszki z bekonem i pietruszka
Skladniki:
(oficjalnie na 8 sztuk; mi wyszlo 5, ale pewnie smazylam wieksze)
- 100 g wedzonego bekonu
- 100 g maki typu self-raising (albo 100 g zwyklej maki pszennej + 1/4 lyzeczki proszku do pieczenia)
- 50 g startego sera cheddar (mozna uzyc innego, wazne, by byl dojrzaly i ostry w smaku)
- 2 lyzki posiekanej pietruszki
- 1/2 lyzeczki suszonego tymianku (albo 1 lyzeczka swiezego)
- 2 jajka
- 6 lyzek mleka
- odrobina oleju do smazenia

Bekon pokroic drobno i podsmazyc na suchej patelni. Ostudzic. Make, ser, ziola i podsmazony bekom wymieszac w misce, doprawic sola i pieprzem (ja soli nie dawalam w ogole, bo bekon i cheddar sa wystarczajaco slone, natomiast pieprzu sypnelam dosc hojnie, bo lubie). Zrobic wglebienie w srodku mieszaniny, dodac jajka, wymieszac drewniana lyzka. Dodawac po trochu mleko i mieszac, az powstanie dosc gesta mikstura. Na patelni rozgrzac odrobine oleju i lyzka klasc niewielkie placki. Podsmazyc z obu stron na zlocisty kolor. Podawac z jajkiem w koszulce i lyzka kwasnej smietany.

"Snieg zasypal dzisiaj wszystkie drogi..."

W zasadzie zasypal wczoraj. I to jak! Dawno nie widzialam takiej snieznej zadymki. Mieszkancy miasta patrza z niedowierzaniem na rosnaca kolderke bialego puchu, otwieraja oczy ze zdumienia, robia zdjecia, bo przeciez to takie niecodzienne zjawisko. Po drodze do sklepu natykam sie na czter balwany. Calkiem foremne, udane.
Inpreza w polsko-babskim gronie zostaje przesunieta z wczoraj na dzis - w koncu snieg, a jak snieg, to paraliz komunikacji. I tym sposobem spedzam wiekszosc soboty w kuchni.
Na pierwszy ogien idzie chleb z przepisu znalezionego u Arabeski. Mialam ochote na dobry, bialy chleb. Z tym, ze moj wyszedl nie calkiem bialy - nie mialam w domu ani grama jasnej maki zytniej, dodalam wiec ciemnej. To jedyna zmiana, ktorej dokonalam bardziej z przymusu, niz dlatego, ze chcialam pokombinowac. Tak wiec chleb nie wyglada tak cudownie, ale to nie gra roli. W koncu liczy sie smak, a ten jest wyborny. Chleb jest dosc zbity, ma chrupiaca, twarda skorke i sprezysty miazsz. Mialam byc grzeczna dziewczynka i poczekac z krojeniem, az ostygnie.
Znow nie wyszlo.

Polski chleb wiejski
Skladniki na zaczyn:
- 30 g zakwasu zytniego
- 175 g letniej wody
- 175 g bialej maki zytniej
Na ciasto wlasciwe:
- caly zaczyn
- 325 ml letniej wody
- 500 g maki pszennej chlebowej
- 1 i 3/4 lyzeczki soli

Skladniki na zaczyn dokladnie wymieszac na gesta papke. Przykryc i odstawic do fermentacji na 8-12 godzin. Po tym czasie zaczyn powinien podwoic objetosc. Wowczas mozna zabrac sie za ciasto wlasciwe. Zaczyn wlac do duzej miski, dodac wode, sol i make, wszystko dokladnie wymieszac. Wyrabiac recznie na stolnicy przez ok. 15-18 minut (albo, tak jak ja, mikserem - ok. 10-13 minut), az ciasto zrobi sie jednolite i elastyczne. Czysta miske spryskac oliwa, z ciasta uformowac kule i przelozyc do miski. Przykryc folia i odstawic do podwojenia objetosci (powinno to zajac okolo 3 godzin). W polowie wyrastania ciasto delikatnie wyjac z miski, rozciagnac, zlozyc jak koperte i z powrotem wlozyc do miski. Kiedy ciasto urosnie, uformowac bochenek (najlepiej w koszyku, ale mozna uzyc formy - ja tak zrobilam, bo koszyka nie posiadam) i znow zostawic do wyrosniecia na okolo 1 godzine i 15 minut. Piec w temperaturze 230 stopni przez okolo 40-45 minut, az skorka zrobi sie brazowa. Na nizsza polke wstawic blache wypelniona okolo 3/4 szklanki wody.



Potem poszlo jak na tasmociagu: piernik staropolski (o ktorym przy innej okazji; wspomne jedynie, ze te kilka tygodni, kiedy ciasto dojrzewalo, nie bylo czasem zmarnowanym), pierogi w dwoch wersjach (na ktore rowniez przyjdzie pora na blogu), czekoladowo-kokosowe brownies...
No wlasnie. Jesli idzie o brownies, mam swoj ulubiony przepis i modyfikuje go jedynie nieznacznie, kiedy chce uzyskac troche inny efekt. Ale tym razem skorzystalam z zupelnie innej receptury, ktora - co ciekawe - zamiast czekolady wykorzystuje kakao. Efekt? Brownies maja nieco inna strukture, nie sa tak zbite, natomiast smakuja bardzo dekadencko. Czyli tak, jak brownies smakowac powinny. Aromat kokosu jest wyraznie wyczuwalny, ale nie na tyle silny, by dominowac nad smakiem czekolady. Warto sprobowac.

Kokosowe brownies
Skladniki:
- 100 g kakao
- 250 g masla
- 500 g zlocistego drobnego cukru
- 4 rozklocone jajka
- 100 g maki self-raising (albo zwyklej + 1/4 lyzeczki proszku do pieczenia)
- 150 g wiorkow kokosowych
- cukier puder do oproszenia (pominelam)

Piekarnik rozgrzac do 180 stopni (160 z termoobiegiem), wylozyc pergaminem kwadratowa blaszke o boku 21 cm. Maslo, kakao i cukier rozpuscic w garnku, ciagle mieszajac, po czym schlodzic. Dodawac po trochu jajka, make i wiorki. Przelozyc do przygotowanej blachy i piec okolo 45 minut. Jesli wierzch robi sie zbyt suchy, mozna przykryc kawalkiem pergaminu. Ostudzic w formie, wyjac i kroic na kwadraty.

Saturday 18 December 2010

Piatek.

Z pubow wylewaja sie tlumy, ludzie swietujacy poczatek weekendu stoja na chodnikach z kuflami piwa i kieliszkami wina w dloniach. Dziewczyny potykaja sie na niebotycznych obcasach, chichocza w drodze na firmowe swiateczne imprezy. Ci, ktorzy wola zostac w domu, siegaja po telefon - w koncu piatek jest, statystycznie rzecz biorac, dniem, w ktorym Wyspiarze najchetniej zamawiaja dania na wynos.
Piatek. Wracam do domu przemarznieta, zmeczona, glodna. Chce jesc. Juz, teraz, zaraz.
Wiec robie nalesniki. Nie byle jakie, bo pachnace cynamonem. Do tego karmelizowane jablka z patelni.
I juz.

Nalesniki
Skladniki:
- 150 g maki
- 3 lyzeczki drobnego brazowego cukru
- 2 jajka
- 1 szklanka mleka
- 2 lyzki roztopionego masla
- cynamon

Wszystkie skladniki wymieszac, smazyc na oleju albo na suchej patelni, jak kto woli.

Karmelizowane jablka
Skladniki:
- jablka
- maslo
- cukier
- cynamon
(nie podaje proporcji, bo robilam "na oko")

Jablka, cukier i maslo wrzucic na patelnie, podsmazyc, az cukier i maslo zamienia sie w karmel, a jablka troche zmiekna. Posypac cynamonem, wymieszac. Podawac z nalesnikami albo wyjadac prosto z patelni.

Tuesday 14 December 2010

Pikantnie

Cos mi sie zdaje, ze zaczynam sie zaprzyjazniac z cebula.
Kiedys byla na mojej liscie rzeczy niejadalnych. Potem, stopniowo, zaczelam tolerowac jej obecnosc, o ile nie byla ewidentna i widoczna. Tak wiec w zupie - prosze bardzo, ale podsmazona z kielbaska na patelni juz niekoniecznie.
A potem sprobowalam czegos, co wczesniej jadlam z dodatkiem cebuli, ale w wersji jej pozbawionej. I nie moglam sie nadziwic, jaki mdly byl smak tej wersji, jak bardzo pozbawiony charakteru. Doszlam wiec do wniosku, ze cebula bywa niezbedna i juz.
Tak wiec kiedy znalazlam ten przepis, spodobal mi sie on od pierwszego wejrzenia. Intrygujace polaczenie pikantnej pasty curry, delikatnego kurczaka i chrupiacych, slodkawych migdalow z dodatkiem duzej ilosci smazonej cebulki przykulo moja uwage. Jak sie okazuje, slusznie: danie smakowalo bardzo, nawet Mezczyznie, ktory na dziwactwa w rodzaju migdalow w obiedzie zwykle kreci nosem. Jest bardzo proste i szybkie w przygotowaniu. No i pachnie zniewalajaco.

Pikantny kurczak z kuskusem
Skladniki:
(na 4 osoby)
- 250 g kuskusu (przygotowalam cala porcje, ale wykorzystalam tylko polowe)
- bulion z kurczaka do zalania kaszy
- 3 lyzki oliwy z oliwek
- 1 drobno posiekana cebula
- 2 duze filety z piersi kurczaka
- 85 g migdalow bez skory
- 1 lyzka ostrej pasty curry
- 100 g przepolowionych suszonych moreli (pominelam)
- 20 g swiezej kolendry

Kuskus zalac goracym bulionem i odstawic na jakies 10 minut, by kasza speczniala. Oliwe rozgrzac na patelni i smazyc na niej cebulke przez ok. 2-3 minuty. Dodac kurczaka i smazyc przez okolo 5-6 minut, dorzucic migdaly, a kiedy juz beda lekko zlociste, dodac paste curry i smazyc jeszcze przez minute. Dodac kuskus, morele i kolendre, porzadnie wymieszac. Mozna podawac z naturalnym jogurtem.


Przepis dolaczam do kurczakowej akcji.

Monday 13 December 2010

Prezenty, prezenty...

Rozpedzilam sie, mili panstwo. Ostatnie dwa dni spedzilam, przygotowujac swiateczne podarki. I tym sposobem prawie wszystko mam z glowy. A co zrobilam? Zaczelam od kolejnej porcji pepparkakor (ktora, nota bene, schowalam w miejscu tak trudno dostepnym, ze raczej wytrzyma do swiat).
Potem, rzutem na tasme, zmajstrowalam pierniczki wedlug przepisu znalezionego u Dorotus - nie zmienilam absolutnie nic, wiec zainteresowanych receptura odsylam tutaj. Ciasto jest bardzo proste w przygotowaniu, posluszne, dobrze sie walkuje (byc moze dlatego, ze zastosowalam sie do rady Doroty i rozpuscilam maslo). Podczas pieczenia w powietrzu unosi sie cudowny, korzenny aromat. Pierniczki wychodza dosc twarde, ale do swiat na pewno zdaza skruszec. Udalo mi sie je nawet jako tako udekorowac, choc do dekorowania nie mam reki. Nic to, przynajmniej widac, ze sa domowej roboty.


Wczoraj wieczorem zabralam sie za biscotti. Musze tutaj zaznaczyc, ze jestem wielbicielka tych suchych, kruchych ciastek, ktore doskonale komponuja sie z kawa. Zakochalam sie w tym przepisie od pierwszego wejrzenia, nie moglam sie doczekac, az go wyprobuje. Efekt? Ciastka nie tylko spelnily, ale wrecz przerosly moje oczekiwania. Ciasto jest bardzo, bardzo klejace, wiec warto skorzystac z silikonowej maty do walkowania; ja takowej nie posiadam, wiec musialam zeskrobywac resztki masy z blatu. Oj, nie jest to przyjemna robota. Choc proces dwukrotnego pieczenia moze wydawac sie skomplikowany, tak naprawde to zadna filozofia. Ot, jest troche zabawy z krojeniem bardzo kruchego i delikatnego na tym etapie ciasta po pierwszej fazie pieczenia, ale zdecydowanie warto.

Swiateczne biscotti z owocami
Skladniki:
- 350 g maki, plus troche wiecej do podsypywania
- 2 lyzeczki proszku do pieczenia
- 2 lyzeczki przyprawy do piernika
- 250 g drobnego zlocistego cukru (ja dalam 220 g i jestem zdania, ze tyle w zupelnosci wystarczy)
- 3 jajka, rozklocone w misce
- grubo starta skorka z 1 pomaranczy
- 85 g rodzynek
- 85 g suszonych czeresni (uzylam zurawiny jako zamiennika)
- 50 g migdalow bez skorki
- 50 g pistacji (ja dalam mieszanke nerkowcow, orzechow laskowych i wloskich)

Rozgrzac piekarnik do 180 stopni (160 z termoobiegiem), wylozyc papierem dwie spore blachy do pieczenia. Make, proszek, przyprawe i cukier wymieszac w duzej misce, dodac jajko i skorke pomaranczy, wymieszac, az zaczna sie formowac grudki ciasta, po czym wyrabiac rekoma, az masa zrobi sie jednolita. (Ja poszlam na latwizne i uzylam miksera z koncowka do wyrabiania ciasta - mysle, ze to dobry pomysl, bo mikstura jest bardzo, bardzo klejaca). Dodac bakalie i porzadnie wymieszac. Ciasto wylozyc na posypany maka blat, podzielic na 4 czesci i z kazdej z nich uformowac walek o dlugosci ok. 30 cm. Walki ulozyc na blachach w dosc duzych odstepach - urosna sporo w piekarniku, wiec trzeba uwazac, by sie nie skleily. Piec przez 20-25 minut, az ciasto urosnie. Na tym etapie powinno byc juz dosc twarde w dotyku, choc nadal dosc jasne. Wyjac z piekarnika, odczekac, az schlodzi sie na tyle, by mozna bylo bez obaw go dotykac, po czym za pomoca noza do chleba kroic w plastry o grubosci okolo 1 cm. Zmniejszyc temperature pieca do 140 stopni (120 z termoobiegiem), plastry ciasta ulozyc plasko na blasze i piec po 15 minut z kazdej strony, az zeschna, stwardnieja i nabiora lekko zlocistego koloru. Studzic na kratce. Biscotti maja jedna wazna zalete: dlugo zachowuja swiezosc. Mozna je trzymac w szczelnie zamknietej puszce nawet przez miesiac.


Bylo tez troche zabawy z czekolada. Jak pewnie niektorzy zdazyli zauwazyc, jestem niepoprawna czekoholiczka i czesto odwiedzam londynskie sklepy z czekolada. W jednym z nich znalazlam kiedys goraca czekolade na patyku. Swietna sprawa: wystarczy zagotowac troche mleka, wlac do kubka, zamieszac takim patyczkiem - i pyszny napoj gotowy. A ze przygotowanie domowej wersji nie wydawalo mi sie ani trudne, ani czasochlonne, postanowilam sie troche pobawic. I powiem jedno: to faktycznie bardzo proste! Wystarczy dobra tabliczka czekolady, silikonowa tacka do lodu i... duzo cierpliwosci, bo patyczek mozna wlozyc dopiero, kiedy czekolada troche zastygnie, a wyjac z formy - jeszcze pozniej. Najlepiej dac jej porzadnie zastygnac przez noc.

Goraca czekolada na patyku
Skladniki:
- 200 g dobrej czekolady (ja uzylam mlecznej Prestat)
- ewentualne dekoracje do wyboru (wykorzystalam mini-pianki)

Czekolade rozpuscic w kapieli wodnej i wlewac lyzeczka do silikonowej formy do lodu. Poruszac lekko tacka, zeby pozbyc sie ewentualnych pecherzykow powietrza. Udekorowac, jesli chcemy, a potem odstawic na jakis czas (ja zostawilam na godzine), by czekolada troche zastygla. Dopiero wtedy wlozyc patyczki, inaczej nie beda chcialy stac pionowo. Odstawic do calkowitego zastygniecia, najlepiej na noc.


A skoro juz babralam sie w czekoladzie, postanowilam skorzystac rowniez ze znalezionego tutaj pomyslu na sliwki w marcepanie i czekoladzie. Marcepanu starczylo mi tylko na kilka owocow, reszte tylko oblewalam czekolada. W obu wersjach smakuja doskonale. Mysle, ze przed swietami zrobie jeszcze troche takich sliweczek, a moze tez innych owocow i orzechow. Beda pieknie wygladac na swiatecznym stole...

Sliwki w marcepanie i czekoladzie
Skladniki:
- 40 suszonych sliwek bez pestek
- 40 calych migdalow
- ok. 200 g masy marcepanowej
- 200 g ciemnej czekolady

Sliwki przeciac wzdluz i w kazdej z nich umiescic calego migdala. Owoce owinac w marcepan, czekolade rozpuscic w kapieli wodnej i obtaczac w niej sliwki. Pozostawic do calkowitego zastygniecia.


Wszystkie przepisy dolaczam do jednej i drugiej akcji podarkowej.
A biscotti i pierniczki - takze do ciasteczkowej.

Friday 10 December 2010

Obiecalam.

A tak juz mam, ze zawsze dotrzymuje slowa. Wiec jesli mowie, ze bedziemy pic, to bedziemy.
Choc nie jestem z tych, co to lubia sobie wypic, domowe wodki, nalewki, likiery i napoje wyskokowe zawsze mi smakowaly. Moja Mama robila (i nadal robi) przepyszna cytrynowke, ktora ma cudowne dzialanie przeciwkacowe: zapasy witaminy C uzupelniane sa stopniowo w miare picia, a co za tym idzie, bol glowy rano jest jakby mniejszy. Tak wiec kiedy tylko ustalilismy, ze zapraszamy w tym roku na swieta kilka osob, od razu pomyslalam o cytrynowce mojej Mamy. A od myslenia do zrobienia u mnie droga niedaleka. No i jest.

Cytrynowka Mamy Uli
Skladniki:
- 8 cytryn
- 1/2 litra wody
- 2 szklanki cukru
- 1 l spirytusu

Cytryny sparzyc, pokroic w kostke i wrzucic do duzego sloja. W 1/2 litra goracej wody rozpuscic cukier, przestudzic, zalac cytryny, dodac spirytus i odstawic na 4-5 dni, by cytrynowka nabrala mocy i smaku. Po uplywie tego czasu dolac 1 l wody. Jesli dajemy wodke w prezencie, mozemy przesaczyc przez gaze, by pozbyc sie plywajacych kawaleczkow cytryny.

Na swiatecznym stole poza cytrynowka stanie jeszcze jeden cytrusowy trunek, tym razem pomaranczowy, z nuta korzeni i przypraw. Kiedy znalazlam na stronie BBC Good Food ten przepis, wiedzialam, ze bede musiala go wyprobowac. Najtrudniejszym etapem jest obieranie pomaranczy: trzeba zrobic to bardzo cienko, tak, zeby na skorce nie zostalo gorzkie, biale albedo. Po dwoch nieudanych probach posluzenia sie nozem i obieraczka, poddalam sie i skorke po prostu starlam. Efekt? Smak pomaranczy nie jest az tak intensywny, ale nadal wyczuwalny. Doskonale komponuje sie ze swiatecznymi nutami korzennych przypraw i wanilii.

Korzenne arancello
Skladniki:
- 5 duzych pomaranczy
- 1 laska cynamonu
- 1 laska wanilii
- 2-3 cale nasiona kardamonu
- 1 l wodki
- 600 g drobnego cukru (ja dalam 500 g i likier jest wystarczajaco slodki)

Pomarancze sparzyc i obrac cienko ze skorki, tak, by nie zostal na niej bialy miazsz. Skorke, cynamon, wanilie i kardamon wrzucic do duzego sloja i zalac wodka. Pozostawic na tydzien i codziennie wstrzasac. Po tygodniu zalac cukier wrzaca woda i rozpuscic, a potem dodac do alkoholowej mieszanki w sloju i zostawic na kolejny tydzien, znow pamietajac o codziennym wstrzasaniu zawartosci. Po dwoch tygodniach likier mozna przelac do butelek. Jesli dajemy go w prezencie, warto odsaczyc przez gaze, a do butelek wrzucic odrobine skorki pomaranczowej, laske cynamonu i kilka calych ziaren kardamonu.



Oba przepisy dolaczam do jednej i drugiej podarkowej akcji.

Thursday 9 December 2010

Hiszpanskie impresje

Kazdy niemal zakatek swiata ma swoja wersje popularnego mielonego. Szwedzi nazywaja swoje klopsiki köttbullar, przyprawiaja je pieprzem i galka muszkatolowa, podaja z sosem i dzemem z borowek. W Wietnamie i na Filipinach mozna znalezc je w zupach, a w wiekszosci krajow europejskich czesto pojawiaja sie w towarzystwie ziemniakow i przeroznych sosow.
A Hiszpanie, jak to Hiszpanie, przyrzadzaja mielone po swojemu. Nazywaja je albondigas. Podobno przywedrowaly razem z rzadami Muzulmanow i przyjely sie na dobre.
Zupelnie sie nie dziwie. Bo albondigas to wyjatkowo pyszne danie. Intensywnie pachnace ziolami, czosnkiem i cebula, w aromatycznym pomidorowym sosie, najlepiej smakuja z gotowanym ryzem, ktory stanowi dla nich rewelacyjne tlo.
Mezczyzna skwitowal moje albondigas, przyrzadzone wedlug przepisu z darmowej gazetki z superarketu Morrisons, pelnym entuzjazmu slowem na "Z". A to znaczy wiele.



Albondigas
Skladniki:
(na 4 osoby)
- 1 cebula, drobno posiekana
- 2 zabki czosnku, przecisniete przez praske
- 500-550 g chudej mielonej wolowiny
- 1 lyzka suszonych ziol
- 1 jajko
- 100 g okruszkow chleba (mozna dac bulke tarta, ale lepiej zmielic swiezy chleb, klopsiki beda dzieki temu delikatniejsze)
- 1 lyzka oliwy z oliwek
- 450 g dojrzalych pomidorow, pozbawionych nasion i dosc grubo pokrojonych
- 200 ml bulionu wolowego
- 1 lyzka papryki

Cebule, czosnek i wolowine wrzucic do miski wraz z chlebem, ziolami, jajkiem i przyprawami. Wymieszac dokladnie i formowac w rekach male kulki (powinno wyjsc ok. 20 sztuk). Oliwe rozgrzac na patelni, smazyc klopsiki, przewracajac czesto, by przyrumienily sie z kazdej strony. Dodac pomidory, bulion i papryke, doprowadzic do wrzenia, a potem smazyc przez okolo 20 minut na malym ogniu. Posypac posiekanymi ziolami i podawac z ryzem, patatas bravas albo chlebem.


A jutro pijemy!

Tuesday 7 December 2010

Prosciej sie nie da.

Szybciej chyba tez nie. 10 minut - i obiad na stole. Nic skomplikowanego: ot, kawalki wolowiny podsmazone z ostra papryczka chilli i sosem sojowym. Do tego gotowany bialy ryz. I tyle.
Ale czego chciec wiecej, jesli to w zupelnosci wystarczy?
Przepis znalazlam tutaj i z miejsca uznalam, ze idealnie nadaje sie na taki wieczor jak dzisiaj, kiedy wracam do domu pozno, glodna i zmeczona, i chce zjesc teraz, zaraz, juz.

Smazona wolowina po tajsku
Skladniki:
(teoretycznie na 4 osoby, ale moim skromnym zdaniem, raczej na dwie, i to niespecjalnie glodne)
- 2 lyzki oleju roslinnego
- 400 g dobrej, chudej wolowiny pokrojonej w cienkie paski
- 1 czerwona papryczka chilli, bez nasion, pokrojona w cienkie plasterki
- 2 lyzki sosu ostrygowego (ja zastapilam sojowym, w smaku sa bardzo podobne)
- garsc lisci bazylii*

Woka albo duza patelnie porzadnie rozgrzac, wlac olej i rozlac go rownomiernie po calej powierzchni naczynia. Na patelnie wrzucic wolowine i chilli, smazyc przez 3 minuty, potem dodac sos i wymieszac, by mieso bylo nim dokladnie pokryte. Dorzucic liscie bazylii, wymieszac i podawac z ryzem.

*moja bazylia sie zbuntowala i wyzionela ducha, wiec lisci nie bylo.

Sunday 5 December 2010

Jak z Ikei

Pamietam doskonale ten czas, kiedy Ikea otworzyla swoj pierwszy sklep w Gdansku. Pamietam, ze razem z siostra i mama urzadzalysmy sobie wycieczki do tego sklepu - nie po to, by cos kupic, ale po to, by popatrzec na kapitalnie zaplanowane pomieszczenia, w ktorych wszystko mialo swoje miejsce, a kazdy przedmiot byl jednoczesnie uzyteczny i efektowny. Nie dalo sie tego wtedy przeniesc na nasz domowy grunt, bylo za ciasno w osemke w duzym wprawdzie, ale jednak dwupokojowym mieszkaniu. Tak wiec zwykle konczylo sie na ogladaniu.
Zawsze jednak kupowalysmy ciasteczka, te cudownie pikantnte, pachnace, cieniutkie szwedzkie pepparkakor.
Dlatego kiedy znalazlam u Dorotus przepis na te ciasteczka, z miejsca postanowilam go wyprobowac.
Podczas pieczenia dom wypelnil sie wspanialym korzennym aromatem. Ciastka wyszly troche inne niz pierwowzor, mniej kruche, twardsze, choc podobno z dnia na dzien staja sie coraz lepsze, wiec moze jeszcze skruszeja troche. Nastepnym razem dam chyba jeszcze wiecej cynamonu i przyprawy do piernika, ot tak, dla zintensyfikowania smaku. Bo nastepny raz na pewno bedzie. Pewnie calkiem niedlugo.

Pepparkakor
Skladniki:
- 150 g melasy (mozna uzyc syropu z burakow, daktyli albo klonowego)
- 100 g cukru pudru
- 110 g masla
- 375 g maki pszennej
- 1/4 lyzeczki proszku do pieczenia
- 1/2 lyzeczki cynamonu
- 1 i 1/2 lyzeczki imbiru
- 1/4 lyzeczki mielonych gozdzikow
- 1/4 lyzeczki soli
-1 duze jajko
- 2 lyzeczki przyprawy do piernika

W malym garnku rozpuscic maslo z melasa i cukrem pudrem, odstawic do wystygniecia na pol godziny. Do duzej miski przesiac make, proszek do pieczenia, przyprawy i sol. Zrobic wglebienie w srodku, dodac melase i jajko. Zagniesc przy pomocy miksera (Dorotus ma racje, ciasto jest bardzo klejace, wiec reczne zagniatanie moze byc wyjatkowo trudne). Miske przykryc folia i wstawic do lodowki na 2 godziny, po czym wyjac i rozwalkowywac cienkie placki ciasta (im ciensze, tym lepiej) i wykrawac z nich dowolne ksztalty. Piec w 175 stopniach przez 8-10 minut, az brzegi pierniczkow zaczna sie rumienic. Studzic na kratce, przechowywac w zamknietej puszce.






Pierniczki dodaje do festiwalu i do akcji podarkowej, bo sprawdza sie swietnie w roli prezentu.

Saturday 4 December 2010

"If you're going to San Francisco..."

To podobno piekne miasto. Malowniczo polozone, rozlegle i ruchliwe, ale nie tak przytlaczajace jak Nowy Jork. Po pagorkowatych ulicach suna tramwaje, ulicami przechadzaja sie zrelaksowani miejscowi, a panoramy miasta widzianej z Twin Peaks nie da sie latwo zapomniec.
Nigdy nie bylam w San Francisco. Ale wiem, ze jesli kiedys pojade, na pewno skosztuje chleba, z ktorego slynie ta amerykanska metropolia.
Tymczasem upieklam swoj wlasny chleb z San Francisco, kierujac sie przepisem Liski, z jedna drobna zmiana. Jest dosc prosty i malo czasochlonny w porownaniu do niektorych chlebow, wiec pomyslalam, ze idealnie nada sie do zrobienia w sobotni poranek. Musze przyznac, ze napedzil mi troche stracha: przez pierwsze 10 minut po wlozeniu do foremki nie chcial rosnac i balam sie, ze nic z niego nie wyjdzie. Potem jednak wystrzelil w gore i wyszedl pyszny, z chrupiaca, zlocista skorka i miekkim miazszem. Na pewno nie jest to moje ostatnie spotkanie z tym chlebem!

Chleb z San Francisco
Skladniki:
- 2 lyzeczki suszonych drozdzy
-200 g maki pszennej razowej
- 400 g maki pszennej bialej
- 1/2 lyzki cukru
- 2 lyzki octu balsamicznego
- 1 i 1/4 lyzeczki soli
- 250 g zakwasu zytniego lub pszennego (dalam zytni)
- 375 ml wody
- do posmarowania: jajko wymieszane z 2 lyzkami smietany (ja zastapilam ja mlekiem)

Drozdze i cukier rozpuscic w wodzie, odstawic na 15 minut. Dodac do nich 375 g maki bialej, zakwas, sol i ocet, wymieszac, przykryc i odstawic do podwojenia objetosci (czyli na ok. 30 minut). Dodac reszte maki i zagniesc luzne ciasto.Wlac je do dwoch malych keksowek albo jednej duzej (tak wlasnie zrobilam ja) i odstawic do wyrosniecia (u mnie zajelo to okolo 30 minut). Posmarowac jajkiem rozbeltanym ze smietana albo mlekiem i piec w piekarniku nagrzanym do 230 stopni przez ok. 10 minut. Potem zmniejszyc temperature do 200 stopni i piec kolejne 35 minut.

Friday 3 December 2010

Bo w kartoflu drzemie moc.

Ach, kuchnia angielska... Chyba nigdy sie do niej nie przekonam. Nie przepadam za tlustymi, smazonymi angielskimi sniadaniami (choc przyznaje, ze maja wspaniale wlasciwosci, jesli idzie o leczenie kaca), frytki polane octem wzbudzaja we mnie przerazenie, a tradycyjny bozonarodzeniowy pudding jest dla mnie zbyt ciezki. Ale jest kilka potraw popularnych na Wyspach, ktore lubie. Jacket potato, czyli ziemniak pieczony w mundurku i nadziewany czym tylko najdzie nas ochota, jest jedna z takich potraw.
Tradycyjne pieczenie takich ziemniaczkow ma swoja wade: trwa dosc dlugo, bo typowe ziemniaki do pieczenia sa duze i potrzebuja czasu, by zmieknac w piekarniku. I tu w sukurs przychodzi mi kuchenka mikrofalowa: wystarczy kilkanascie minut na pelnej mocy, by kartofelki zmiekly na tyle, zeby dalo sie z nich wydlubac srodek.
W glowie roi mi sie od pomyslow na nadzienia, ale ze mialam akurat w domu brokuly, dzisiaj skorzystalam z gotowego przepisu. Efekt? Pyszne, dosc lekkie danie w sam raz na zimowa kolacje.

Ziemniaki zapiekane z brokulami
Skladniki:
(na 4 osoby; ja robilam z polowy porcji)
- 4 duze ziemniaki
- 300 g brokulow, pokrojonych na male rozyczki
- 140 g startego sera Cheddar
- 1 rozklocone jajko
- 1 lyzka gruboziarnistej musztardy

Piekarnik rozgrzac do 200 stopni (180 z termoobiegiem), ziemniaki nakluc kilka razy widelcem i gotowac w mikrofalowce na pelnej mocy przez 12-15 minut, az zmiekna troche. Wyjac i odstawic, by ostygly, a potem przekroic na pol i wydlubac srodki do miski, zostawiajac niezbyt gruba "skorupke". Brokuly gotowac na parze przez okolo 3 minuty. Wydlubane ziemniaki rozgniesc widelcem, dodac jajko, wiekszosc sera, musztarde i brokuly, wymieszac. Posypac reszta sera i zapiekac przez okolo 15 minut, az ziemniaki zrobia sie lekko brazowe z wierzchu.

Wednesday 1 December 2010

Na rozgrzewke - gnocchi.

Wiatr dmucha jak szalony, wytraca sluchawki z uszu. Z barierki balkonu zwisaja sople - malenkie, ale jednak. Cale lata nie widzialam sopli, wiec ciesze sie jak dziecko. Troche mniej sie ciesze, kiedy trzeba wyjsc z domu. Rower nadal na urlopie, sciezka rowerowa sliska jak lodowisko. No i ten przenikliwy ziab.
Co najlepiej nadaje sie na rozgrzewke? Kluski wszelkiej masci. Te paskudne, przeklinane przez dietetykow weglowodany. Zima sa jak mocny uscisk, wielki koc albo dlugi, welniany szalik: niezastapione.
Znaleziony tutaj przepis zmodyfikowalam nieco, ale raczej przypadkowo, okazalo sie bowiem, ze szpinaku mam o polowe mniej, niz w oryginalnej wersji, a swiezej bazylii nie mam wcale, bo jedna roslinka mi umarla, a druga dopiero wykielkowala. Przesadzilam tez troche z iloscia pieprzu, ale, jak to mowia, co nas nie zabije, to nas wzmocni.

Gnocchi z kremowym sosem pomidorowo-szpinakowym
Skladniki:
(na 4 osoby)
- 1 lyzka oliwy z oliwek
- 2 zgniecione zabki czosnku
- 400-gramowa puszka drobno pokrojonych pomidorow
- 140 g mascarpone
- 500 g gnocchi
- 200 g szpinaku
- garsc lisci bazylii
- parmezan do posypania

Oliwe podgrzac na patelni i usmazyc na niej czosnek, az sie zezloci. Dodac pomidory, przyprawic, smazyc na malym ogniu przez okolo 10 minut. Dodac mascarpone i gotowac przez kolejne 2 minuty. W miedzyczasie ugotowac gnocchi, na minute przed koncem gotowania dodajac szpinak. Odcedzic i wrzucic z powrotem do garnka, dodac sos, wymieszac. Podawac ze swiezymi liscmi bazylii (ktorej u mnie, jak na zlosc, zabraklo) i parmezanem.

Tuesday 30 November 2010

Zdrowy lunch? Prosze bardzo.

Spadl snieg - niby nic dziwnego, w koncu jutro zaczyna sie grudzien, ale Londyn jeszcze nie zdazyl sie do tego przyzwyczaic. Wiec, naturalnie, transportowy paraliz, opoznione pociagi, zaskoczenie na twarzach przechodniow, telefony do pracy, ze ten nie dojedzie, a tamten sie spozni. Ba, gdzieniegdzie nawet wysiadl prad. My tez przec chwile bylismy unplugged, choc nie wiem, czy to z winy pogody, czy tez zwyklego zwarcia. W prasie i telewizji ostrzezenia przed ekstremalna pogoda.
Ekstremalna? Racza zartowac chyba. Zwyczajna zima, nawet nieszczegolnie ostra.
No coz, Wyspiarze widocznie nigdy nie mieli stycznosci z prawdziwa zima.
Spadl snieg, zrobilo sie chlodno, a co za tym idzie, zaczal sie sezon na przeziebienia. A nie ma lepszego sposobu na odpedzenie chorobska, niz witaminy. O, chocby w postaci takiej salatki. Brokuly dostarcza witaminy C, rzodkiewka - wapnia i fosforu, a zielony groszek - witaminy A. Sos sojowy i olej sezamowy nadaja specyficznego, nieco azjatyckiego smaku.

Zielona salatka w azjatyckim stylu
Skladniki:
(na 1 osobe)
- garsc brokulow, podzielonych na rozyczki
- 2 lyzki rozmrozonego zielonego groszku
- 2 lyzki rozmrozonych nasion soi
- 6 czeresniowych pomidorkow, pokrojonych na polowki
- 3 rzodkiewki, pokrojone w plasterki
- 2 galezie szczypiorku, pokrojone w plasterki
- 1 lyzka sosu sojowego
- 1/2 lyzki oleju sezamowego
- 1 lyzeczka octu balsamicznego

Brokuly blanszowac przez 2 minuty, oplukac zimna woda i odcedzic. Wymieszac z groszkiem, soja, pomidorami, rzodkiewka i szczypiorkiem. Sos sojowy, olej sezamowy i ocet balsamiczny zmieszac, zalac warzywa, wymieszac. I tyle.

Sunday 28 November 2010

Troche wiosny na talerzu

Za oknem przenikliwie zimno, choc snieg jeszcze sie nie pokazal. Lzejsze kurtki odchodza w zapomnienie, do lask wracaja grube plaszcze. Bojler wybudzil sie z letniego uspienia i ciezko pracuje po kilka godzin dziennie. Kiedy wychodze z domu, z ust unosza sie obloczki pary. Rekawiczki, czapki i szaliki zostaly wygrzebane z dna szafy. Goraca herbata towarzyszy mi coraz czesciej.
A na talerzu - wiosennie. Zielono i wesolo. Kurczak w parmezanowej skorupce, wedlug tego przepisu, ma wiosne w nazwie i faktycznie sie z nia kojarzy. Jeszcze bardziej zas kojarza sie ziemniaczki z zielonym groszkiem i liscmi szpinaku. Do tego biale wino - i wiecej nie trzeba.

Wiosenny kurczak z parmezanem
Skladniki:
(na 4 osoby, ja robilam z polowy porcji)
- 4 filety z piersi kurczaka
- 1 bialko jajka
- 5 lyzek drobno startego parmezanu
- 400 g mlodych ziemniakow (uzylam nie calkiem mlodych i tez podolaly zadaniu)
- 140 g mrozonego zielonego groszku
- spora garsc lisci szpinaku
- 1 lyzka bialego octu winnego
- 2 lyzki oliwy z oliwek

Nastawic piekarnik na opcje grillowania w sredniej temperaturze (moj piekarnik ma podzialke od 1 do 5, wiec ustawilam na 3). Bialko rozbeltac w misce, starty parmezan wysypac na talerz. Piersi kurczaka obtoczyc najpierw w bialku, a potem w parmezanie i grillowac przez 10-12 minut, przewracajac raz w polowie grillowania. Parmezan powinien przyrumienic sie i utworzyc delikatna skorupke. Ziemniaki ugotowac w osolonej wodzie, na 3 minuty przed koncem gotowania dodac groszek. Odcedzic i wymieszac ze szpinakiem, octem i oliwa, doprawic do smaku.


Przepis dolaczam do kurczakowej akcji.

Saturday 27 November 2010

Klasyka gatunku

Sa takie polaczenia, ktore nigdy sie nie znudza. Sliwka i cynamon. Karmel i sol. Pomidor i bazylia. Toffi i banan.
Klasyczne banoffee to deser z bananow, smietany i toffi, ktorego baza jest najczesciej kruche ciasto. Niektorzy urozmaicaja je kawowa albo czekoladowa nuta. Cieszy sie nieslabnaca popularnoscia i trudno jest znalezc mieszkanca Wysp Brytyjskich, ktory nie probowalby tego przysmaku choc raz.
Dzisiaj banoffee w troche innej wersji. Tortowej, tak konkretniej. Moja szanowna siostrzenica konczy jutro 2 lata, postanowilam wiec upiec jej cos slodkiego. Przepis wygrzebalam na niezawodnej stronie BBC Good Food. Jest efektowny, a przy tym niezmiernie prosty. Biszkopt wychodzi sprezysty i dosc zbity, ale wilgotny dzieki bananom. Krem to czysta poezja: slodki, ale nie przeslodzony, bardzo smietanowy i bez zadnych sztucznych ulepszaczy.Tort spotkal sie z aprobata jubilatki, ktora z uporem godnym lepszej sprawy wpychala male paluszki w smietanowa mase. Jej mama, a moja siostra, rowniez byla zachwycona. Stwierdzila nawet, ze watpi, by choc kawalek ciasta mial szanse przetrwac do jutrzejszej imprezy.
Milo jest uslyszec cos takiego.

Tort banoffee
Skladniki:
(na mniej wiecej 10 porcji)
Biszkopt:
- 200 g miekkiego masla
- 200 g drobnego cukru
- 4 rozbeltane jajka
- 200 g maki self-raising (albo zwyklej + pol lyzeczki sody + pol lyzeczki proszku do pieczenia)
- 1 lyzeczka proszku do pieczenia
- 2 lyzki mleka
- 1 lyzeczka ekstraktu z wanilii
- 2 dojrzale, rozgniecione banany
Krem:
- 285 ml gestej smietany
- 4 lyzki sosu toffi (ja sie troche rozpedzilam i dalam nieco wiecej)
- 1 pokrojony w plastry banan

Rozgrzac piekarnik do 190 stopni (170 z termoobiegiem), wysmarowac maslem i wylozyc papierem dwie okragle blachy o srednicy 20 cm (albo jedna, wyzsza, ale o tej samej srednicy - w tym wypadku bedzie trzeba przeciac ostudzony biszkopt na dwie czesci przed smarowaniem). Wszystkie skladniki na ciasto zmiksowac w misce, podzielic mase na dwie czesci i wylozyc do form, a pote piec przez okolo 20 minut, az ciasto stanie sie zlociste i sprezyste. Ostudzic na kratce. Smietane ubic, az stanie sie sztywna i dodac sos toffi, wymieszac. Jeden biszkopt przesmarowac polowa masy, ulozyc na niej pokrojonego banana i przykryc druga czescia ciasta, po czym posmarowac ja pozostala masa. Ja dekoracje sobie odpuscilam, bo tort musial przezyc dluga podroz pociagiem w puszce, ale mozna ozdobic ciasto esami-floresami z sosu toffi i kawalkami banana.

Slow kilka o poczuciu spelnienia

Odkad w moim domu pojawila sie maszyna do chleba, nie kupuje pieczywa w sklepach. Ci, ktorzy probowali angielskiego pieczywa, z pewnoscia zgodza sie ze mna, ze jest w wiekszosci niejadalne, a to, ktore do jedzenia sie nadaje, jest z kolei koszmarnie drogie. Tak wiec doszlam do wniosku, ze domowy wypiek chleba jest najlepszym rozwiazaniem.
Maszyna sie sprawdza, ale... No wlasnie: zachcialo mi sie czegos innego. A konkretniej - chleba na zakwasie.
Z zakwasem mialam wczesniej kilka nieudanych doswiadczen: a to przestawal pracowac po paru dniach, a to niby wygladal odpowiednio, ale chleb na nim nie chcial wyrastac. Za trzecim podejsciem, dzieki madrym radom paru kulinarnych bloggerow, udalo mi sie wreszcie wyhodowac porzadny zakwas zytni. Kiedy wczoraj, po (bardzo poznym) powrocie do domu, zobaczylam, jak pieknie fermentuje, pomyslalam: teraz jest idealny moment na wykorzystanie go.
No i zrobilam zaczyn, a rano upieklam chleb pszenno-zytni na zakwasie. Przepis na niego mozna znalezc w internecie w wielu roznych wersjach, ja skorzystalam z tej.
Powiem jedno: czuje sie spelniona. Nie moge przestac sie usmiechac. Chleb wyrosl piekny, skorka jest rumiana, zapach niebianski i zupelnie inny niz zapach pieczywa na drozdzach. Jak smakuje, nie wiem jeszcze, bo probuje sie powstrzymac od krojenia go, gdy jest jeszcze cieply. To podobno moze mu zaszkodzic.
Tak wiec czekam, az ostygnie. I to chyba najtrudniejsza rzecz.

Chleb pszenno-zytni na zakwasie
Skladniki:
(na 2 bochenki albo jeden bardzo duzy)
Zaczyn:
- 20 g aktywnego zakwasu zytniego
- 200 g maki pszennej (ja uzylam chlebowej)
- 100 g maki zytniej
- 1 szklanka wody
Ciasto chlebowe:
- 800 g maki pszennej
- 500 g maki zytniej
- 2 lyzki soli
- 2 lyzki oliwy z oliwek
- letnia woda (tyle, ile trzeba, by ciasto mialo odpowiednia konsystencje)

Skladniki na zaczyn wymieszac w misce, przykryc folia spozywcza i zostawic w temperaturze pokojowej na noc. Rano dodac do zaczynu reszte skladnikow, by powstalo zwarte i miekkie ciasto. Ja wyrabialam metoda Bertineta, o ktorej czytalam u Tatter - nie jest to tak skomplikowane, jak sie wydaje. Tak przygotowane ciasto wlozyc do miski, przykryc sciereczka i odstawic w cieple miejsce do wyrosniecia. W ciagu 2 godzin powinno podwoic swoja objetosc. Po uplywie tego czasu znow zagniesc i odstawic (moje stalo pol godziny i pieknie wyroslo), w koncu przelozyc do przygotowanej blachy (albo blach; mozna tez piec w koszyku lub na kamieniu) i znow odstawic w cieple miejsce do wyrosniecia. Kiedy ciasto jest gotowe, rozgrzac piekarnik do 250 stopni, spryskac woda i dopiero wtedy wstawic blache do srodka. Po uplywie minuty znow spryskac piekarnik i chleb, a po 15 minutach zmniejszyc temperature do 200 stopni i piec przez okolo 30-35 minut. Chleb powinien byc rumiany z wierzchu i wydawac gluchy odglos, gdy puka sie w niego od spodu. Studzic na kratce (i nie dobierac sie do niego za szybko ;))

Wednesday 24 November 2010

O sliwkach, ciescie i naglej potrzebie

Sa takie dni, kiedy czlowiek kreci sie po domu, nie wiedzac, co ze soba zrobic. Zaglada w katy, przysiada, znow wstaje, nie moze znalezc sobie miejsca, nie potrafi sie skupic. Litery w ksiazce nie chca sie ukladac w sensowna calosc, w Internecie nagle nie ma nic interesujacego, telewizja nudzi, meczy i drazni. Gdzies tam, pod skora, czai sie nagla potrzeba zrobienia czegos.
W moim wypadku to znak, ze pora upiec ciasto.
Wiem, ze sezon na sliwki skonczyl sie juz wlasciwie i ze te, ktore teraz znajduje na sklepowych polkach, nie sa juz tak dobre. Ale i tak nie moge sie im oprzec. Bo sliwki sa dobre na wszystko. Mozna usmazyc cudownie kwaskowe powidla. Mozna wykorzystac je do przyrzadzenia pysznego crumble, idealnego na chlodne zimowe wieczory. Mozna zrobic ciasto.
O, takie, na przyklad.

Ciasto ze sliwkami z glazura
Skladniki:
- 200 g miekkiego masla
- 8 czerwonych albo fioletowych sliwek
- 140 g drobno mielonego, zlocistego cukru + 1 lyzka ekstra
- 3 delikatnie rozbeltane jajka
- starta skorka z 1 duzej cytryny
175 g maki self-raising (albo zwyklej + 1/4 lyzeczki proszku do pieczenia)
- 6 lyzek mleka
- 85 g migdalow bez skorki*
- 6 czubatych lyzek dzemu z czerwonej porzeczki**
- 2 lyzki likieru z porzeczek albo porto**

*pominelam, bo chcialam poczestowac ludzi w pracy, a szef jest uczulony na orzechy
**zastapilam morelowa glazura do wypiekow z dodatkiem 1 lyzki powidel sliwkowych - sprawdzila sie znakomicie

Nagrzac piekarnik do 180 stopni (160 z termoobiegiem), przygtowac forme: natluscic, wylozyc spod papierem, papier tez posmarowac tluszczem. Maslo z cukrem ubic na gladka mase, dodac jajka i skorke z cytryny. Dodac make i mleko, miksowac na malych obrotach. Dorzucic migdaly pokrojone na spore kawalki, wymieszac i wylozyc ciasto do formy. Na ciescie ukladac pokrojone w plastry sliwki, posypac dodatkowa lyzka cukru i piec przez ok. 55 minut. Odstawic na jakies 15 minut, by przestyglo w formie, potem studzic na kratce. Dzem i porto zmieszac w malym garnku z 2 lyzkami wody i gotowac, az zredukuja sie do konsystencji gestego syropu. Grubo posmarowac nim ciasto i odstawic, by zgestnial. Najlepiej smakuje do 2 dni po upieczeniu.
Ciekawa jestem, czy u kogos przetrwaloby tak dlugo.

Tuesday 23 November 2010

Omlet z pazurem

Chodzil za mna juz od ladnych paru dni. Dlugo zastanawialam sie, z czym go przyrzadzic. Losos i kwasna smietana? Szpinak, a moze grzyby? Szynka i ser?
Padlo na cos ostrzejszego. A konkretniej - na chorizo i czerwona papryczke chilli, zlagodzona nieco bialym, miekkim kozim serem. Przegladalam przepisy na omlety na stronie BBC Good Food i natknelam sie na ten. Spodobal mi sie bardzo.
Jak sie okazalo, calkiem slusznie. Bo byl, krotko mowiac, pyszny. Zderzenie lagodnego z pikantnym, miekkiego z chrupiacym. Gotowy w kilka minut. Spalaszowany rownie szybko.

Omlet z kozim serem i chorizo
Skladniki 
(na 1 porcje)
- 2 jajka
- garsc posiekanego szczypiorku
- 1 lyzeczka oleju slonecznikowego
- 6 plastrow chorizo
- 1 drobno posiekana papryczka chilli albo troche suszonych platkow chilli (jesli ktos nie lubi ostrych smakow, radze pominac)
- troche pokruszonego, bialego koziego sera

Jajka rozbeltac w misce, dodac wiekszosc szczypiorku, doprawic do smaku. Olej podgrzac na patelni, podsmazyc na nim chorizo i chilli przez okolo 3 minuty. Przelozyc do miski i wymieszac z serem. Patelnie ponownie postawic na ogniu, wlac na nia jajka i smazyc przez 1 minute albo do momentu, kiedy zetna sie tak jak lubisz. Ser, chorizo i chilli polozyc na jednej polowie omletu, przykryc druga i zostawic na gazie przez kolejne 30 sekund, az ser zacznie sie topic. Przelozyc na talerz i zajadac ze smakiem.

Monday 22 November 2010

Awaryjna salatka

Kiedys uwielbialam wyprawy na zakupy. Potrafilam spedzac dlugie godziny miedzy sklepowymi polkami, ogladajac, wachajac, wazac, porownujac i wybierajac. Potem zmienilam prace, przestalam miewac wolne dni w srodku tygodnia, a to, co do niedawna bylo przyjemnoscia - kupowanie jedzenia - stalo sie udreka. Sklepy, zwlaszcza te wieksze, zmieniaja sie w weekendy w pieklo na ziemi. Halas, tlum, bezstresowo wychowywane dzieciaki placzace sie pod nogami, dlugasne kolejki do kas... Slowem: zadna przyjemnosc. Wieczory wcale nie sa duzo lepsze.
Zmienilam wiec taktyke i teraz wiekszosc moich zakupow robie przez internet. Jakos tak sie zlozylo, ze zawsze zamawiam dostawe na wtorek.
To oznacza tylko jedno: w poniedzialkowe wieczory moja lodowka swieci pustkami. Jedyne, czego mam w niej pod dostatkiem, to swiatlo. A jesc trzeba.
I dlatego dzisiaj awaryjna salatka na jutrzejszy lunch. Z tego, co udalo mi sie znalezc. Nie jest moze szczegolnie urozmaicona i bogata, ale daje rade. Moze to ten sos czosnkowy, ktory skleja wszystko do kupy i dodaje pazura?

Salatka z kuskusem, krewetkami i pomidorami w oleju
Skladniki (na oko):
- kuskus
- krewetki (ja uzylam mrozonych, krolewskich)
- kilka pomidorow w oleju (czyli sundried albo sunblush tomatoes)
- sol, pieprz
- lyzka albo dwie jogurtu naturalnego
- 1 zabek czosnku

Kuskus wsypac do miski, zalac wrzaca woda tak, by go calkowicie zakryla, przykryc i odstawic, by specznial. Krewetki podsmazyc na patelni na odrobinie oleju, pomidory pokroic na niewielkie kawalki i dodac do kaszy, kiedy bedzie gotowa. Jogurt wymieszac z przecisnietym przez praske czosnkiem, doprawic pieprzem i, jesli ktos ma ochote, sola. Polac sosem salatke, wymieszac porzadnie i odstawic na 15-20 minut, by aromat czosnku porzadnie sie przegryzl.


A oto, co zastalam dzis rano w salonie. Moje dwa siersciuchy przestaly juz ukrywac, ze bardzo sie lubia. Przyjazn, jak widac na zalaczonym obrazku, to dzielenie z kims ulubionego miejsca do spania.


Sunday 21 November 2010

Raz po francusku i pierwszy prezent


Gotowanie dla jednej osoby nie jest latwe. No bo przyznajcie szczerze: ile razy trafiliscie w sieci na przepis, ktory byl opatrzony napisem "Serves 1"?
Ale to, ze jestem chwilowo slomiana wdowa, nie oznacza przeciez, ze musze zadowalac sie fasolka w sosie na tostach albo, co gorsza, gotowcem do podgrzania w mikrofalowce.Z Mezczyzna przy boku czy bez niego, jesc trzeba. A skoro trzeba, to najlepiej zjesc cos dobrego.
I dlatego dzisiaj tarta. Prosta, szybka, z gotowego ciasta francuskiego. Wiem, wiem, domowe smakuje lepiej, ale czasem nie ma kiedy go przygotowac, wiec uciekam sie do takich sztuczek. Uzywam przy tym najlepszego z mozliwych, maslanego ciasta, ktore smakuje prawie tak dobrze, jak to przygotowane wlasnorecznie. Do tego pomidor, szynka, bialy kozi ser, odrobina cebulki. Wiecej nie trzeba.
Przepis? Jaki przepis?

Tarta z pomidorem i kozim serem
Skladniki: 
(na 1 osobe)
- kawalek ciasta francuskiego (proporcjonalny do tego, jak bardzo jestes glodna/y )
- dojrzaly pomidor
- cebula
- plaster szynki
- troche bialego koziego sera
- jajko

Ciasto rozwalkowac cienko, zrobic naklucia widelcem okolo 1 cm od brzegu. Na ciescie ulozyc szynke, pokrojona w piorka cebule, pokruszony kozi ser i plastry pomidora. Brzegi posmarowac rozbeltanym jajkiem. Mozna doprawic pieprzem i ziolami. Zapiekac w piekarniku rozgrzanym do 180 stopni przez okolo 10 minut, az ciasto stanie sie zlociste.


A ze danie z lekka francuskie, dodaje do akcji.

Powoli zabieram sie tez za prezenty swiateczne. W koncu czasu coraz mniej, a weekendy coraz bardziej zajete, wiec to, co moge zrobic z wyprzedzeniem, robie, bo potem nie bedzie kiedy. U Atiny znalazlam przepis na czekoladowy likier, postanowilam wiec wyprobowac go. I powiem jedno: strzal w dziesiatke! Moglabym jednym tchem wymienic co najmniej piec osob, ktore za taki prezent dalyby sie pokroic. Ba, sama bym sie dala, bo straszliwy ze mnie czekoladoholik. Oj, bede musiala bardzo sie pilnowac, zeby nie wychleptac wszystkiego. W koncu cos musi zostac do podarowania, prawda?

Likier czekoladowy
Skladniki:
- 1 puszka nieslodzonego mleka skondensowanego
- 3 lyzki kakao
- 1,5 szklanki cukru
- 2 cukry wanilinowe (czyli jakies 16 g)
- 1 szklanka wodki
- 2 kieliszki spirytusu*

*z braku spirytusu dalam tylko 250 ml wodki, ale nic to, nie chodzi przeciez o moc procentowa, tylko o smak, prawda?

Wszystkie skladniki poza alkoholem dokladnie wymieszac i gotowac na malym ogniu przez okolo 10 minut. Zdjac z gazu, dolac alkohol, dokladnie wymieszac i przelac do karafki albo butelki. Likier nie musi dlugo stac - jest gotowy do spozycia od razu po wystygnieciu.



Likier, choc nie tyle jadalny, co pijalny, dodaje do podarkowej akcji.

Saturday 20 November 2010

Niezapomniane.

Kruche, delikatne, rozplywaja sie w ustach. Usiane kawalkami orzechow i czekolady. Bardzo slodkie - jedno wystarczy, by zaspokoic chetke na slodycze.
Takie wlasnie sa ciasteczka, na ktore przepis znalazlam na mojej ulubionej stronie. Jakie jeszcze? Wyjatkowo proste. Nie wymagaja dogladania. Wystarczy wlozyc do rozgrzanego piekarnika, a potem... wylaczyc go. I zapomniec o nich na pare godzin albo na cala noc.

Zapomniane ciasteczka
Skladniki:
- 2 duze bialka
- 120 g drobnego cukru (dalam 100 g - z doswiadczenia wiem, ze ilosc cukru w angielskich przepisach jest czesto zbyt duza - i dobrze zrobilam)
- 120 g posiekanych pekanow albo orzechow wloskich (u mnie ten drugi wariant)
- 150 g posiekanej ciemnej czekolady dobrej jakosci (minimum 70% kakao)
- 1 lyzeczka ekstraktu z wanilii

Rozgrzac piekarnik do 180 stopni (160 z termoobiegiem). Bialka ubic ze szczypta soli na sztywna piane. Stopniowo dodawac cukier i ubijac na gladka bezowa mase. Dodac orzechy, czekolade i ekstrakt z wanilii, wymieszac delikatnie. Na wylozona papierem blache nakladac lyzeczka do herbaty male, kopiaste placki. Wstawic do dobrze rozgrzanego piekarnika, wylaczyc go i zostawic na minimum 3 godziny. Takie ciastka mozna przechowywac do 4 dni w szczelnie zamknietym pojemniku.
Inna sprawa, ze moga tak dlugo nie przetrwac...





Przepis, naturalnie, dodaje do ciasteczkowej akcji.

Friday 19 November 2010

Ciasteczka na samotnosc

Z mezczyznami tak juz jest, ze mocni sa jedynie w gebie. O, moj, na ten przyklad: w ubieglym roku, po powrocie z USA, gdzie mieszka jego Mama, zarzekal sie, ze w przyszlym roku nigdzie nie pojedzie i juz. I co? Ano, siedzi w tej chwili na pokladzie samolotu i w najlepsze przekracza sobie te duza kaluze, ktora nazywaja Atlantykiem.
Ale nie gniewam sie na niego. Bo ja nie mam w zwyczaju sie gniewac. Moglabym, oczywiscie, snuc sie z kata w kat i plakac nad swoim marnym losem, uzalac sie nad tymczasowa samotnoscia i zlorzeczyc niebiosom. Ale - po co?
Lepiej upiec ciasteczka.
Ba, dwa rozne rodzaje ciasteczek.
Pierwsze, marcepanowe, znalazlam u Arabeski. Tak sie jakos zlozylo, ze mialam wtedy w domu duzo marcepanu i szukalam sposobu, by go wykorzystac. Nie wyprobowalam go wtedy, a mase marcepanowa zuzylam do tarty z gruszkami. Ale co sie odwlecze...
Ciasteczka wyszly piekne, zlociste, pachnace. Ich aromat nadal jeszcze wisi w powietrzu. Zamknelam je w puszce, na potem, zeby nie kusily. Co z oczu, to z serca, jak mawiaja madrzy ludzie.




Ciasteczka marcepanowe
Skladniki:
- 125 g masla o temperaturze pokojowej
- 75 g cukru
- 100 g masy marcepanowej
- 3 krople olejku migdalowego
- 1 jajko + 2 zoltka
- 200 g maki

Maslo z marcepanem i cukrem utrzec na gladka mase. Dodawac partiami zmieszane ze soba zoltka, jajko i olejek migdalowy, a potem make. Wszystko dokladnie wymieszac. Mase przelozyc do rekawa cukierniczego albo dekoratora z koncowka w ksztalcie gwiazdki i wyciskac ciasteczka na wylozona papierem blache. Odstawic do zastygniecia na okolo godzine, a potem piec w temperaturze 190 stopni przez ok. 15 minut na zlocisty kolor.



Ciasteczka dolaczam do akcji.
A drugi rodzaj, o ktorym wspomnialam? Coz, z marcepanowych slicznosci zostaly mi dwa bialka - to mala podpowiedz. Na razie jednak musza pozostac zapomniane... Az do jutra.

Thursday 18 November 2010

Lekki, pyszny, cytrynowy.

Mam slabosc do sernikow. I to kazdego rodzaju. Te na bazie twarogu, te z mascarpone i smietana, te z serkiem homogenizowanym i te z kremowa Philadelpha tez. Na tradycyjnym spodzie, na pokruszonych ciasteczkach, bez spodu. Z owocami, czekolada, galaretka, bakaliami. No, uwielbiam i juz.
Dorotus slusznie zauwazyla, ze sernik to nie ciasto, wiec nie trzeba obawiac sie zakalca. Tym, ktorzy chca wiedziec, jak sztuke robienia sernikow doprowadzic do perfekcji, polecam jej fantastyczny poradnik.
A tymczasem zapraszam na lekki, intensywnie cytrynowy sernik na ciasteczkowym spodzie. Smakuje wybornie, a jest przy tym - jak na sernik - dosc lekki. Taka mala, niewinna przyjemnosc. Przepis znaleziony tutaj zmodyfikowalam nieznacznie, zmniejszajac ilosc cukru. Zwiekszylam za to wage skladnikow na spod, bo moja blacha jest nieco wieksza niz ta z przepisu. Uzylam tez zelatyny w proszku, bo taka akurat mialam pod reka.

Cytrynowy sernik
Skladniki:
- 80 g ciasteczek digestive
- 50 g rozpuszczonego masla 
- 200 g kremowego serka (Philadelphia albo cos podobnego do niej sprawdzi sie idealnie)
- 500 g twarozku typu quark
- 200 g cukru pudru (ja dalam 150 g i uwazam, ze wiecej nie trzeba)
- sok z 3 cytryn i skorka z 2
- 4 listki zelatyny (albo ok. 3 lyzeczki, jesli uzywacie sproszkowanej)

Ciasteczka pokruszyc (najlepiej wkladajac je do woreczka i rozgniatajac je walkiem do ciasta - w ten sposob unikniemy balaganu w kuchni) i wsypac do garnka z roztopionym maslem. Powstala mase rozlozyc rownomiernie na dnie formy. Wstawic do lodowki, zeby zastygla Twarozek i kremowy serek ubic mikserem z cukrem, dodac skorke z cytryn. Zelatyne rozpuscic w wodzie, a potem polaczyc z sokiem z cytryn w garnku na malym ogniu. Wlac do masy serkowej, wymieszac. Mase wylozyc na przygotowany wczesniej spod, a potem wstawic do lodowki.

Wednesday 17 November 2010

Zielono mi. I bialo. I troche zolto tez.

Mam szczescie: w budynku, w ktorym pracuje, jest kuchnia, a w niej mikrofalowka. A jesli tak sie zlozy i zapomne zabrac ze soba lunchu, w poblizu znajde kilkanascie opcji jedzeniowych, zaczynajac od sieciowych barow kanapkowych, a konczac na uroczych malych restauracyjkach.
Moj Mezczyzna ma gorzej. Bo ani mikrofalowki, ani sklepu, ani kuchni u niego nie ma. Jest tylko pomieszczenie, ktore sluzy do tego, by usiasc pod sciana i zjesc to, co sie ze soba przynioslo. Czyli, krotko mowiac, to, co przygotowalam.
A dzisiaj przygotowalam salatke. Prosta, z kilku zaledwie skladnikow, ale bardzo smaczna. Najlepszy jest sos: delikatnie pikantny, pachnacy czosnkiem, ktory wprost uwielbiam. Przepis znalazlam tutaj.


Salatka z brokulow i pieczarek
Skladniki:
- 1 glowka brokulow
- 300 g pieczarek
- 5 jajek
- 6 lyzek majonezu
- jogurt naturalny (dalam 4 lyzki, wystarczylo w zupelnosci)
- 2 zabki czosnku
- sol, pieprz, ulubione przyprawy (ja dodalam papryki i odrobine curry)
- 1 lyzeczka cukru
- 2-3 lyzki octu winnego

Jajka ugotowac na twardo, a gdy ostygna, pokroic. Brokuly podzielic na rozyczki, gotowac przez ok. 3 minuty we wrzacej wodzie z cukrem i sola (ciekawostka: cukier sprawia, ze zielen brokulow staje sie intensywniejsza), odcedzic. W drugim garnku zagotowac wode z octem i sola, blanszowac w niej pokrojone w plastry pieczarki, odcedzic. Pozwolic, by wszystkie skladniki ostygly. W miedzyczasie przygotowac sos: wymieszac majonez z jogurtem, dodac zmiazdzony czosnek, sol, pieprz i przyprawy. Polac salatke, wymieszac. Warto poczekac jakies 15-20 minut, az sos sie przegryzie - wtedy smak bedzie znacznie lepszy.

Tuesday 16 November 2010

Pokaz, kotku, co masz w srodku.

O dzisiejszej kolacji, na ktora przepis znalazlam na mojej ulubionej stronie, myslalam wlasciwie od wczoraj. W moich wizjach rozwijalam pakunek z papieru do pieczenia - i delektowalam sie aromatem zawartosci. Wyobrazalam sobie te cudowne zawiniatka, wypelnione aromatycznym kuskusem z dodatkiem marynowanych suszonych pomidorow, czosnku, szczypiorku i pietruszki. Marzylam o delikatnym, soczystym filecie z lososia ulozonym na kuskusowej kolderce.
Balam sie, ze rzeczywistosc nie doscignie oczekiwan.
Na szczescie bylam w bledzie. Sa takie momenty, kiedy czlowiek cieszy sie, ze sie mylil.
Mezczyznie tez smakowalo: uzyl nawet tego slowka na "Z", zarezerwowanego dla najlepszych potraw. Slowem: strzal w dziesiatke.

Ziolowe paczuszki z lososiem i kuskusem
Skladniki:
(na 2 osoby)
- 110 g kuskusu (przepis wspomina o takim doprawionym juz czosnkiem i cytryna, ale mozna, tak jak ja, uzyc zwyklego i doprawic go samemu)
- 200 ml bulionu warzywnego
- 1 lyzka oliwy z oliwek
- garsc posiekanych ziol (pietruszka, estragon, tymianek i rozmaryn nadadza sie idealnie)
- 4 suszone, marynowane pomidorki, pokrojone na niewielkie kawalki (ja dalam 6, z czystej milosci do tychze pomidorkow)
- 4 galazki szczypiorku, posiekane drobno
- 2 filety z lososia, mniej wiecej po 140 g kazdy

Kuskus wsypac do miski, dodac oliwy, zalac bulionem, przykryc i odstawic na 10 minut, by specznial. Piekarnik rozgrzac do 200 stopni (180 z termoobiegiem). Kiedy kasza bedzie gotowa, dodac do niej ziola, pomidorki i szczypiorek. Doprawic do smaku. Przygotowac dwa duze kawalki papieru do pieczenia, na kazdym z nich ulozyc polowe kuskusu, a na nim rybe. Doprawic sola i pieprzem. Zwinac brzegi papieru tak, by powstaly zamkniete paczuszki. Piec przez okolo 15 minut. Podawac, nie odwijajac z papieru - te przyjemnosc nalezy zostawic jedzacemu.


A ze kuskus to przeciez kasza, przepis dodaje do akcji.

Monday 15 November 2010

No nie, znow makaron?

A tak, znow.
Bo ja, prosze panstwa, makaron uwielbiam. I naprawde nic na to nie poradze.
Z makaronem, jak powszechnie wiadomo, mozna zrobic praktycznie wszystko. Cokolwiek sie do niego dorzuci, bedzie pasowalo. Nawet, jesli w lodowce zostalo nam juz tylko swiatlo, na pewno znajdzie sie cos, co mozna bedzie wykorzystac w daniu z makaronem. Male, jedrne, czerwone pomidorki? Prosze bardzo. Kapary i oliwki? A jakze, sa. Troche koziego sera? Naturalnie. Ziola? Tych nigdy nie brakuje.
I to wystarczy, zeby przyrzadzic takie oto proste danie.



Linguine z pomidorkami czeresniowymi i kozim serem
Skladniki:
(na 2 osoby)
- 200 g makaronu linguine
- 250 g czeresniowych pomidorkow
- 1 lyzka oplukanych kaparow
- duza garsc oliwek
- garsc posiekanej bazylii
- okolo 50 g miekkiego koziego sera (ja dalam wiecej, bo kozi ser uwielbiam)

Makaron ugotowac wedlug instrukcji na opakowaniu. W miedzyczasie pokroic pomidorki na polowki, wrzucic do miski wraz z kaparami, oliwkami i bazylia, doprawic sola i pieprzem. Dorzucic ugotowany makaron, wymieszac, dodac pokruszony na kawalki kozi ser, znow zamieszac. Najlepiej smakuje podawany od razu, na cieplo, ale mozna go zabrac do pracy na lunch nastepnego dnia.

Sunday 14 November 2010

Wizyta u Williama Curleya i salatka na zime

Zdarzylo mi sie calkiem niedawno wygrac kupon na specjalne deserowe menu u Williama Curleya. Jeden z najbardziej znanych cukiernikow i mistrzow czekolady w Londynie, ktory w swoich wypiekach uzywa wylacznie czekolady Amedei (a to chyba najwyzsza polka z mozliwych), ma tylko dwa sklepy w brytyjskiej stolicy - i, pechowo, do zadnego z nich jakos nigdy nie jest mi po drodze. Dzisiaj jednak postanowilismy wybrac sie na - rewelacyjna, swoja droga - wystawe Wildlife Photographer of the Year w Muzeum Historii Naturalnej. A stamtad do jednej z kawiarenek Curleya bylo juz bardzo blisko.
Kiedy weszlismy, od razu poczulam w powietrzu niebianski zapach swiezej kawy i czekoladowych pralinek. Zaproponowano nam miejsce przy barze, bysmy mogli obserwowac prace kucharza. Jak moglabym odmowic? Menu, ktore mielismy okazje przetestowac, bylo zupelna nowoscia, wprowadzona niecaly tydzien temu, wiec bylismy jednymi z pierwszych klientow, ktorzy mieli okazje go sprobowac. I powiem szczerze: bylo niebianskie. Czekoladowy mus z nuta jalowca byl cudownie orzezwiajacy, waniliowa panna cotta z dodatkiem owocow w syropie o aromacie grzanego wina mile lechtala podniebienie, a miekkie, czekoladowe ciastko z plynnym srodkiem wspaniale komponowalo sie z pistacjowymi lodami i wisniami. Bardzo zalowalam, ze nie mialam przy sobie aparatu, bo desery nie dosc, ze smakowaly wybornie, to jeszcze wygladaly naprawde zachecajaco.
Tak wiec, choc daleko, moja noga na pewno jeszcze niejednokrotnie postanie w kawiarence pana Curleya. Jak tylko dojde do siebie po tak ogromnej dawce slodkosci.
A w mojej kuchni dzisiaj salatkowo. Zima malo komu kojarzy sie z salatkami, ale okazuje sie, ze wiele z nich najlepiej sprawdza sie wlasnie wtedy, kiedy za oknem szaro, buro i ponuro. Niektore skladniki - takie jak slodki ziemniak - wlasnie o tej porze roku sa w najlepszej formie. Ostry smak harissy dodaje pazura, a kasza sprawia, ze salatka jest bardzo pozywna. W sam raz na jutrzejszy lunch. Przepis znalazlam tutaj, zmienilam tylko czas pieczenia warzyw, bo moje slodkie ziemniaki nijak nie chcialy zmieknac. Coz, tak to juz jest, kiedy sie ma chimeryczny piekarnik.

Zimowa salatka z pieczonymi warzywami
Skladniki:
(na 2 osoby)
- 1 czerwona cebula, pokrojona w cienkie kliny
- 1 duzy albo 2 mniejsze slodkie ziemniaki, obrane i pokrojone w niewielkie kawalki
- 2 zabki czosnku, ze skorka, lekko zgniecione
- oliwa z oliwek
- 100 g kaszy (ja uzylam perlowej)
- 1/2 glowki brokula, podzielonej na rozyczki
- 1 lyzeczka octu z czerwonego wina
- 1-2 lyzeczki harissy (i tu mala uwaga: dodaj 2 lyzeczki tylko, jesli lubisz bardzo ostre smaki)

Piekarnik podgrzac do 200 stopni (180 z termoobiegiem). Cebule, ziemniaki i czosnek ulozyc na blasze, skropic oliwa z oliwek, wymieszac, by warzywa pokryly sie w miare rownomiernie i zapiekac przez 10-15 minut, az zmiekna. Kasze zagotowac wedlug instrukcji na opakowaniu, 3 minuty przed koncem dodac brokuly, gotowac, odcedzic. Ocet, harisse i 2 lyzki oliwy z oliwek wlac do miski, roztrzepac, dodac brokuly i kasze, wymieszac. Z blachy usunac zabki czosnku, reszte warzyw dorzucic do miski, ponownie wymieszac, przyprawic do smaku.
A ze trwa wlasnie kaszowa akcja, dolaczam do niej ten przepis.

Saturday 13 November 2010

Sniadanie mistrzow

Probowalam poczekac ze sniadaniem na mojego Mezczyzne. Snulam sie miedzy salonem a kuchnia, usilujac zajac czyms mysli. Przysiadlam przy komputerze, nie moglam sie skoncentrowac. Otworzylam ksiazke, czytanie jakos mi nie szlo. Jakis wewnetrzny glosik mowil mi, ze to wszystko dlatego, ze nie zjadlam jeszcze sniadania.
Musicie wiedziec, drodzy czytelnicy, ze ja jestem z tych, co to wstaja o swicie. Bez wzgledu na wszystko. Ot, mam nature skowronka. I tak sie jakos zlozylo, ze zwiazalam sie z sowa. Coz, milosc nie pyta o takie drobiazgi.
No wiec sila rzeczy sniadanie czesto jem sama. Ale to wcale nie znaczy, ze zadowalam sie byle czym. Zwlaszcza w weekend, kiedy mam wiecej czasu, lubie przygotowac cos specjalnego.
Tak, jak dzis. Bo dzis na sniadanie byla prawdziwie krolewska jajecznica z lososiem i odrobina smietany. A do tego cieply jeszcze chlebek z maki kukurydzianej z dodatkiem ziol i chilli. Wszystko wedlug przepisu Ainsleya Harriota. Prawdziwe sniadanie mistrzow.

Kukurydziany chlebek z chilli i jajecznica z wedzonym lososiem
Skladniki:
(na 4-6 osob)
Chlebek kukurydziany:
- 50 g roztopionego masla
- 150 g maki typu "self-raising" (albo zwyklej z dodatkiem 1/4 lyzeczki proszku do pieczenia)
- 1 lyzka drobno mielonego cukru
- 1 lyzeczka soli
- 2 lyzeczki proszku do pieczenia
- 1/2 lyzeczki swiezo zmielonego pieprzu
- 150 g maki kukurydzianej (ja uzylam polenty, wiec chlebek wyszedl lekko ziarnisty)
- 2 lekko roztrzepane jajka
- 300 ml maslanki
- 1 czerwona papryczka chilli, bez nasion, drobno posiekana
- 2 lyzki posiekanych ziol, takich jak pietruszka, szczypiorek i bazylia
Jajecznica:
- 8 jaj
- sol i pieprz do przyprawienia
- 50 g masla
- 4 lyzki gestej smietany
- 1 lyzka posiekanego szczypiorku, plus odrobina wiecej do dekoracji
- 175 g wedzonego lososia, pokrojonego w cienkie paski

Piekarnik nagrzac do 180 stopni. Keksowke o wymiarach 20cm x 10 cm wysmarowac 1 lyzka stopionego masla. Make, sol, cukier i proszek do pieczenia przesiac do miski, dodac pieprz i make kukurydziana, wymieszac. Dodac jajka, maslanke i maslo, mieszac na gladka mase. Dorzucic do niej chilli i ziola, zamieszac, wylozyc do przygotowanej keksowki i piec przez 40-45 minut, az chlebek zrobi sie zlotobrazowy z wierzchu. Sprawdzic patyczkiem. Studzic na kratce.
Jajka na jajecznice ubic w misce, doprawic sola i pieprzem. Podgrzac maslo na patelni, az zacznie sie pienic. Wlac jajka na patelnie i smazyc przez 2-3 minuty. Zdjac z ognia, dodac smietane, wymieszac, az wszystko sie polaczy. Dodac szczypiorek i lososia, wymieszac. Podawac z posmarowanym maslem chlebkiem kukurydzianym.